Denise Mina – Pole Krwi (recenzja)
Długa to była przerwa w pisaniu recenzji. Połówka ReadFreak zdążyła się już wytłumaczyć, teraz więc pora na mnie. Nie zawinił brak czasu, weny, czy odwieczny postrach studentów zwany sesją. Za studiami jak najbardziej tęsknię, ale niekoniecznie za lutym i czerwcem. Zawiniła natomiast książka – średniej jakości czytadło pt. „Pole krwi”, mające aspiracje do bycia nazywanym kryminałem, czy według „Publishers Weekly” – „thrillerem moralnym”. Wiemy nie od dziś, że mądrości zawarte na okładkach wydawnictw książkowych to najlepsze teksty science fiction obok informacji na temat czasu czuwania telefonów komórkowych zamieszczonych w instrukcjach obsługi i programów wyborczych partii politycznych. Z opisu „Pola krwi” dowiedziałem się, że „galeria wyrazistych postaci i bezbłędnie poprowadzona fabuła nie pozostawiają wątpliwości co do talentu Miny – nowej mistrzyni powieści kryminalnej”. Mistrzyni powieści kryminalnej my ass, jakby to powiedzieli co bardziej wulgarni Amerykanie.
Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że przeczytanie kryminału może mi zająć grubo ponad miesiąc. Nie jest to w końcu „Nad Niemnem”, czy inny Zenon Ziembiewicz i spółka, który zasiał postrach na tegorocznej maturze. Naprawdę, shame on you, bo już prostszego tematu nie dało się wymyślić. Ale o czym my tutaj… aha, Denise Mina i jej wiekopomne dzieło pt. „Pole krwi”, będące ponoć laureatem południowoamerykańskiej nagrody literackiej w kategorii „Nie mam pojęcia, jak pisać kryminał, ale się staram”. Zaglądamy więc jeszcze raz na okładkę i widzimy, że autorka urodziła się w roku 1966, zadebiutowała 32 lata później, pochodzi z Glasgow, skończyła prawo, lecz porzuciła tę profesję, gdyż któregoś razu poznała w pubie Kalliope, czy inną Melpomene, odkryła w sobie powołanie do pisarstwa, które nie zniknęło nawet, jak już wytrzeźwiała. Denise Mina, jak się okazuje, ma na swoim koncie nawet kilka (prawdziwych) nagród i nominacji. Może to ja się nie znam, a poza tym zawsze wszystko można zwalić na tłumacza…
Nie no, serio – „Pole krwi” to co najwyżej średniak, by nie powiedzieć, że słabizna. Książka jest pierwszą częścią cyklu połączonego postacią głównej bohaterki – Paddy Meehan. Powieści ma być pięć, na razie pojawiły się trzy, a ja, o zgrozo, posiadam wszystkie. Teraz nauczka na przyszłość – nigdy nie kupujcie w ciemno więcej niż jednej książki nieznanego pisarza, jakkolwiek ciekawie by się nie zapowiadały. Na pocieszenie mogę powiedzieć, że wszystkie dostałem, więc jak sprzedam cały pakiet na Allegro za cztery pięćdziesiąt to i tak będę do przodu. Całość jednak z początku zapowiada się świetnie – już na pierwszych stronach dochodzi do porwania i zabójstwa małego Briana Wilcoxa. O zbrodnię zostają oskarżeni dwaj chłopcy, a że jeden z nich należy do rodziny narzeczonego głównej bohaterki, ta rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Jeśli ktoś liczy na emocjonujący kryminał pełen zwrotów akcji z zaskakującą i przewrotną końcówką to… niech lepiej kupi coś Cobena.
W recenzjach kryminałów pojawia się często taka fraza jak „stopniowanie napięcia”. Denise Mina nie odrobiła lekcji, gdyż jest to zabieg, o którym ona kompletnie nie ma pojęcia. Akcja wlecze się w nieskończoność, a ja podczas czytania „Pola krwi” przyłapałem się kilkakrotnie na tym, że kompletnie nie interesują mnie losy małych chłopców, być może niesłusznie oskarżonych, czy to, kto tak naprawdę jest za całe zamieszanie odpowiedzialny. Już bardziej wkręciłem się w warstwę obyczajową i kibicowanie, by Paddy Meehan ułożyła sobie życie.
Główna bohaterka stworzona jest w sposób nietuzinkowy. Jeśli oczekujecie powalającej piękności, rzucającej błyskotliwymi żartami jak z rękawa, która jest dodatkowo nieziemsko bogata to… po raz kolejny – kupcie coś Cobena. Kreacja bohaterki to jednak niewątpliwy plus książki. Paddy ma osiemnaście lat, dopiero zaczyna pracę jako goniec w gazecie „Scottish Daily News”, jest brzydka, gruba i zakompleksiona. Z początku zupełnie nie wzbudza sympatii. Z czasem jednak zaczynamy zżywać się z główna bohaterką, przestajemy mieć pewność, czy naprawdę jest mało atrakcyjna, czy to wytwór jej kompleksów (choć z pewnością Megan Fox to nie jest) i liczymy, że ułoży jej się życie z narzeczonym i rodziną. Od pewnego momentu bowiem nikt się do biednej Paddy nie odzywa i każdy ignoruje, by ukarać ją za coś, co tak naprawdę nie było jej winą. Przystojny facet bohaterki jest dodatkowo tak religijny, że chce poczekać z seksem do ślubu (ha, tego jeszcze nie grali!), protagonistka rezygnuje z diety, zaczyna się obżerać, dostaje wyrzutów sumienia i w ogóle jest okropnie…
Nazywanie „Pola krwi” kryminałem to mała przesada. Jest to książka obyczajowa, która i w tej kategorii jednak niespecjalnie się broni. Już i tak ślimaczącą się akcję spowalniają dodatkowo retardacje w postaci retrospekcji (ha!) opisujące sensacyjne losy niejakiego… Paddy’ego Meehana. Jeśli nasuwa się Wam pytanie, dlaczego bohaterowie nazywają się tak samo, mimo tego, że są różnej płci i oczekujecie, że „Pole krwi” da na to odpowiedź… kupcie coś Cobe… no dobra, zapędziłem się. Tak już serio – naprawdę nie wiem, dlaczego bohaterowie mają to samo imię i nazwisko i po co w powieści te retrospekcje, zwłaszcza że nagle się urywają bez konkretnego wyjaśnienia. Może coś przeoczyłem, bo nie ukrywam, że podczas obcowania z „Polem krwi” momentami ćwiczyłem sobie techniki szybkiego czytania. Jak widać bezskutecznie.
Czy opisywana książka ma zalety? Owszem i na pewno jest nią wspomniana już kreacja głównej bohaterki. Z początku nie wzbudza sympatii, ale potem zaczynamy jej kibicować i, co najważniejsze, jest stworzona niekonwencjonalnie. Z „Pola krwi” dowiemy się również trochę na temat tego, jak wyglądała praca w gazecie na początku lat osiemdziesiątych. Odrysowane jest także tło obyczajowe tych czasów i zwichrowania szkockich rodzin katolickich. Jeśli chodzi o warstwę kryminalną, to pod koniec powieści odnajdziemy kilka zwrotów akcji i sensowne zakończenie. Żaden z tych aspektów jednak nie powala, a ja serdecznie obcowanie z „Polem krwi” odradzam. Po przeczytaniu tegoż byłem tak spragniony dobrego kryminału, że z ulgą wziąłem do rąk nowego Krajewskiego. Wedle więc wszelkiego prawdopodobieństwa na nową recenzję nie trzeba będzie tak długo czekać.
Dodaj komentarz