Hanna Winter – „Giń” (recenzja)

ReadFreak szczyci się swoją rzetelnością i faktem, że wysłanie książki za free to zdecydowanie za mało, żeby przekupić nas w kwestii napisania pozytywnej recenzji. Jeśli jednak ktoś prześledziłby dokładnie wszystkie zamieszczone tutaj artykuły, mógłby powyższą tezę poddać w wątpliwość. Tak się złożyło, że lwia część tytułów dotychczas nam podesłanych trzymała poziom i zasłużenie je chwaliliśmy. Tym bardziej smuci mnie fakt, że pierwszą książką spośród tych, jakie dostaliśmy bezpośrednio od wydawnictw, do której będę miał dość dużo uwag, jest „Giń” Hanny Winter, będąca w teorii pewniakiem do utrafienia w moje gusta. Powieść traktuje bowiem o seryjnym mordercy, a fakt umieszczenia akcji w kryminałowo mało popularnym na arenie międzynarodowej Berlinie tylko potęgował moje zainteresowanie. Tymczasem jednak ta pochodząca z Frankfurtu, początkująca bądź co bądź autorka, na pewno nie dołączy do grona psiarzy, których karierę śledzić będę z wypiekami na twarzy. ”Giń” to co prawda książka lekka w odbiorze i całkiem ciekawa, niemniej jednak zostawia spory niedosyt i mam do niej kilka mocno merytorycznych zarzutów. Pozostaje więc mieć nadzieję, że Fabryka Słów mi poniższy tekst wybaczy i jeszcze kiedyś jakiś tytuł podeśle. Wyrzuty sumienia będą mnie co prawda prześladować pewnie już do końca życia, ale w końcu rzetelność to rzetelność. Sorry Winnetou.

Bez dwóch zdań – „Giń” Hanny Winter wydawało się być skazane w moich oczach na sukces. Każdy, kto czyta regularnie zamieszczane tutaj recenzje, wie dobrze, że mam słabość do seryjnych morderców. Nie wiem, skąd taka fascynacja i co złego tkwi w mojej głowie, niemniej jednak pochłaniam z przyjemnością każdą książkę, w której takowy się pojawi. Mój entuzjazm był więc bardzo duży, gdy przeczytałem na okładce, że będę miał do czynienia z następcą Kuby Rozpruwacza, bestialsko rozprawiającym się z mieszkankami Berlina. Spodziewałem się więc mocnej i emocjonującej lektury, która przeniesie mnie w jakieś mroczne, zniszczone i niebezpieczne dzielnice stolicy Niemiec oraz sprawi, że głód adrenaliny wywołany czytaną wcześniej „Doliną Umarłych” (szczegóły tutaj) szybko zostanie zaspokojony. Tymczasem zamiast tego otrzymałem lekką książeczkę kryminalną, która choć mówi o brutalnych rzeczach, w jakiś przewrotny sposób nie jest ani trochę brutalna. Mój entuzjazm związany był również z umieszczeniem akcji w Berlinie – nigdy chyba jeszcze nie czytałem niemieckiego kryminału, więc byłem bardzo ciekaw, w jakim stylu można wykreować literacko kraj naszych zachodnich sąsiadów (Breslau u Krajewskiego to w końcu zupełnie inna bajka). Tymczasem okazało się, że opisywane wydarzenia mogłyby się rozegrać w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi. Berlina tak naprawdę w tej książce nie ma – „Giń” pozbawione jest jakiegokolwiek kolorytu lokalnego, czy kreacji świata. Inna sprawa, że akcja w dość wczesnym stadium książki przenosi się do miasteczka na północy Niemiec, które też nie jest jakoś specjalnie pociągające. Mój pierwszy duży zarzut do pisarstwa Hanny Winter to w związku z powyższym totalna nieumiejętność tworzenia tła dla opisywanych wydarzeń i budowania w ten sposób jeśli nawet nie napięcia, to przynajmniej zainteresowania czytelnika.

Autorka opisywanego dzieła to zresztą generalnie minimalistka językowa jakich mało, przy której nawet Coben leje wodę. Nikt normalny nie jest oczywiście entuzjastą opisów a’la Orzeszkowa, niemniej jednak tutaj ich aż brakuje. Nieobecność kreacji Berlina czy Rügen to bowiem nie wszystko. W „Giń” nie ma śladu nakreślenia tła obyczajowego, a i dygresje, czy retardacje wydają się pojęciami dla Hanny Winter obcymi. Podobnie wygląda sytuacja w kwestii samych bohaterów. Znamy ich imiona, profesję i zupełnie pojedyncze bardzo ogólne cechy. Najlepszy przyjaciel głównej bohaterki jest gejem, jej córka wstrząśnięta traumą nie mówi, a ważna dla akcji policjantka leczy utratę bliskiej osoby kotami. I to tak naprawdę wszystko. Całą resztę możemy co najwyżej wyczytać między wierszami na podstawie zachowań i wypowiedzi bohaterów. Dla przykładu – córka protagonistki nie rozstaje się na krok z odtwarzaczem muzyki – co by narratorce szkodziło wspomnieć, czego dziewczyna słucha? To oczywiście kwestia banalna i pierwsza z brzegu, ale pokazuje dobitnie, że o bohaterach nie wiemy prawie nic. Hanna Winter nie stara się zbudować nawet nici porozumienia między postaciami z książki, a odbiorcą. Osobiście tak naprawdę nie polubiłem żadnego bohatera, który pojawił się w „Giń”.

Język opisywanej książki jest prosty do przesady. Ja sam miałem wrażenie, że czytam raczej dziełko utalentowanej uczennicy liceum, a nie dojrzałej kobiety i dziennikarki, która debiut książkowy ma już za sobą. Akcja pędzi od samego początku i praktycznie nie zwalnia ani na moment. Czy można to uznać za wadę? Uważam, że w tym przypadku owszem, bo przesada w każdą stronę jest niewskazana. Do samego przebiegu akcji również mam kilka poważniejszych zarzutów. Główna bohaterka książki – Lara – jest niedoszłą ofiarą wspomnianego „berlińskiego Kuby Rozpruwacza”, która cudem uciekła z taksówki, w jakiej ten ją porwał. Nie ma przy tym wątpliwości – zabójca uderzy po raz kolejny i protagonistka znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Co więc robi policja? Proponuje Larze program ochrony świadków, a ta bez większych obiekcji zgadza się na porzucenie całego dotychczasowego życia i wyprowadzenie się z Berlina na zadupie położone w północnej części Niemiec. Może za dużo naoglądałem się filmów kryminalnych, ale wydaje mi się, że po pierwsze, program ochrony świadków nie do tego służy, a po drugie i ważniejsze – eliminując Larę z dochodzenia policjanci pozbyli się jedynej osoby, która mogła ich doprowadzić do grasującego psychopaty. Czy zamiast wydawać mnóstwo pieniędzy na  nową tożsamość bohaterki, nie lepiej było zapewnić jej ochronę przez kilka następnych dni i wykorzystać jako przynętę do złapania mordercy? Niestety to ten właśnie zupełnie bezsensowny zalążek akcji zdeterminował mój odbiór powieści Hanny Winter. Kwiatków tego typu można jednak znaleźć dużo więcej. W pewnym momencie chociażby odbywa się identyfikacja potencjalnego zabójcy. Policjanci pokazują Larze – uwaga – jedną osobę, która jest w dodatku wtedy przesłuchiwana. Czy takie identyfikacje nie mają na celu potwierdzenia wiarygodności świadka i zdobycia cennego dowodu? Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale jeżeli do wyboru znajduje się jedna osoba, trudno raczej wskazać tę niewłaściwą. Inna sprawa, że sami bohaterowie na przestrzeni książki zachowują się dość irracjonalnie. Dziwnie reagują na pewne wydarzenia, ignorują ważne fakty i przesłanki, a logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy jest w ich działaniach czasem zachwiany. Co natomiast z samym zakończeniem? Jest ono w moim odczuciu względnie zadowalające, ale niestety oparte również na niezrozumiałym zachowaniu mordercy. Co więcej, trzeba je przyjąć raczej bezrefleksyjnie. W takim kształcie jak tutaj nie mogłoby się raczej wydarzyć w prawdziwym życiu, a kilka ważnych pytań pozostało bez odpowiedzi. Bardzo chętnie rozwinąłbym ten wątek, ale wspomniana rzetelność zabrania mi zdradzania faktów z końcówki nawet w recenzji książki, do której zapewne po przeczytaniu tego tekstu nie sięgniecie.

No właśnie, czy warto zabierać się za „Giń” Hanny Winter? Jakby na przekór wszystkiemu co napisałem, w podsumowaniu zamierzam zamieścić kilka słów pochwały. Opisywane dzieło jest bowiem pomimo wszystkich wad po prostu ciekawe. Uważny i wymagający czytelnik uwag będzie miał sporo, niemniej jednak i tak zainteresuje go rozwiązanie zagadki, co uniemożliwi porzucenie lektury w trakcie. Biorąc pod uwagę lekki język, znaczną ilość dialogów i niewielką objętość (niecałe 300 stron przy dużej czcionce) można „Giń” przeczytać tak naprawdę za jednym podejściem, czego byłem świadkiem. Sam spędziłem z tą powieścią kilka wieczorów i bynajmniej nie uznaję tego czasu za zupełnie zmarnowany. Jestem jednak wymagającym recenzentem, który nawet od kryminału oczekuje czegoś więcej niż wyłącznie akcji pędzącej do przodu. Hanna Winter natomiast minimalizm językowy przeniosła na zupełnie nowy poziom, wielu rzeczy tu brakuje, a i rozwiązania fabularne można przy następnym podejściu lepiej przemyśleć. Pierwszą z tych kwestii recenzowanemu tu J.W. Cortezowi bez problemu wybaczyłem, ale czego innego oczekuje się od regionalnego debiutanta, a czego innego od wydawanej międzynarodowo pisarki, która prezentuje nam swoje drugie dzieło. „Giń” jest więc bez problemu do przeczytania, ale uważam, że są lepsze powieści, z którymi  należałoby się zapoznać w pierwszej kolejności. Również w ofercie Fabryki Słów.

VN:F [1.9.22_1171]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

4 Responses to Hanna Winter – „Giń” (recenzja)

  1. jusssi pisze:

    Poziom recenzji godny pochwały, gratuluję 🙂 Dawno nie czytałam tak merytorycznej recenzji.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  2. Agnieszka pisze:

    Niestety, pod większością z tego mogę się podpisać. Pozostaje tylko przyłączyć się do pierwszego komentatora i wyrazić nadzieję, że to nie ostatni Twój niemiecki kryminał. Oni naprawdę potrafią lepiej!

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  3. a. pisze:

    Co do zachodnich sąsiadów i dobrych kryminałów, mam nadzieję, że siegniesz kiedyś po ksiazki Andreasa Franza;)

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  4. Dużo już czytałem o tej książce i na pewno wkrótce po nią sięgnę 🙂

    Pozdrawiam!

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *