Tom Perrotta – Pozostawieni (recenzja)
„Pozostawieni” Toma Perrotty to tytuł ostatnio dość mocno wyhypowany, głównie za sprawą serialu, który wyemitowany został w tym roku przez stację HBO i – z tego, co widzę – doczekał się drugiej serii. Ja sam natomiast nie planowałem ani lektury pierwowzoru, ani oglądania interpretacji telewizyjnej. Nietrudno bowiem dowiedzieć się, o czym całość opowiada i koncepcja fabularna, z jaką mamy do czynienia w „Pozostawionych” raczej mnie do siebie w pierwszym odruchu nie przekonała. Otóż – jak przeczytać możemy choćby na okładce książki – z ziemi znika dwa procent ludzkości, a cały świat pogrąża się w żałobie. Zalążek akcji to oryginalny i niepokojący, niemniej jednak jakoś tak… niespecjalnie spektakularny. Z jednej strony bowiem słowo „zniknięcie” jest raczej nieostre i wyprane z emocji, z drugiej – dwa procent to tak naprawdę nie za wiele. Jeśli z ziemi znika co pięćdziesiąta osoba, przy odrobinie szczęścia nie dotyka to Ciebie w żadnym istotnym stopniu, a to że pech dopadł panią z warzywniaka, albo kolesia, który chodził do równoległej klasy w podstawówce, też niespecjalnie będzie przyczynkiem owej „żałoby”. Nie zrozumcie mnie źle – zdaję sobie sprawę, że tego typu paranormalne zjawisko może wywołać światową panikę i przewartościowanie poglądów na życie – gdyby jednak zniknęło 20% ludzi, moje zainteresowanie fabułą powieści również zwiększyłoby się dziesięciokrotnie. Jakby nie było – książkę dostałem w prezencie, a następnie zachęcony dodatkowo cytatami z okładki („Tom Perrotta jest jak Balzac z amerykańskich przedmieść” i takie tam) postanowiłem priorytetowo dać dziełku szansę. Wybroniło się jednak co najwyżej połowicznie.
„Pozostawieni” zaczynają się nawet nieźle i co najmniej do połowy, albo nawet 2/3 objętości całkiem sobie tę lekturę chwaliłem. Nie jest to w żadnym wypadku horror, czy science-fiction, a po prostu powieść obyczajowa, która ma jedynie fantastyczny zalążek akcji. A więc, tak jak wspomniano, z ziemi znika 2 procent ludzkości i z nową rzeczywistością muszą poradzić sobie również mieszkańcy fikcyjnego miasteczka Mapleton z burmistrzem Kevinem Garveyem na czele. Z kreacji świata Tom Perrotta – przynajmniej początkowo – wyszedł zwycięsko. Obraz, który został przed nami roztoczony, jest może trochę groteskowy, ale jestem w stanie sobie bez większych problemów wyobrazić, że w opisany przez autora sposób mogła potoczyć się przynajmniej część powieściowych wydarzeń. Otóż, jako że o zmarłych, czy w tym przypadku – „znikniętych” – źle się nie mówi, są oni wychwalani pod niebiosa i oficjalna wersja wydaje się być taka, że po prostu dostąpili oni wniebowstąpienia. Powstają zatem nowe sekty (ciekawie wymyśleni Winni Pozostali – milczący i palący papierosy natręci przypominający na różne sposoby innym śmiertelnikom o ich niedoskonałościach), ludzie nie do końca potrafią wrócić do normalności, a pewien pastor – oburzony pominięciem jego osoby – wynajduje na każdego „znikniętego” brudy, które mają udowodnić, że ingerencji boskiej tutaj bynajmniej nie było. Trochę burza w szklance wody, ale z drugiej strony – brak wyjaśnienia przyczyn zniknięcia faktycznie mógł namieszać ludziom w głowach i tutaj autor w miarę mnie przekonał.
Protagonista dzieła – wspomniany burmistrz Kevin Garvey – nie ma łatwego życia, lecz jako jeden z nielicznych bohaterów zachowuje do wydarzeń wyjątkowo duży dystans, co jest z kolei przesadą w drugą stronę. Jego żona bowiem porzuciła rodzinę i dołączyła do Winnych Pozostałych, córka sprowadziła do domu seksowną koleżankę, pod wpływem której zaczęła schodzić na złą drogę, a syn jest członkiem innej, jeszcze bardziej porąbanej sekty i tak naprawdę rodzina nie wie nawet, gdzie ten w danym momencie przebywa. O ile normalny człowiek w takiej sytuacji popadłby prawdopodobnie na skraj załamania nerwowego, tak Garvey – choć ma momenty sentymentalnej refleksji – raczej wychodzi z założenia, że jakoś to będzie i będąc szanowanym obywatelem oraz burmistrzem, najbardziej skupia się na wypełnianiu swoich obowiązków związanych z pełnioną funkcją. Co ciekawe, tak naprawdę wzbudza sympatię czytelnika – do wzoru głowy rodziny bardzo mu daleko, niemniej jednak generalnie równy z niego gość i przecież sam wiele w życiu wycierpiał. To chłodne spojrzenie na świat z czasem jednak zaczęło mnie denerwować i Kevin Garvey stracił trochę na autentyczności.
Burmistrza nazwałem protagonistą „Pozostawionych”, lecz nie dajcie się zwieść moim zabiegom stylistycznym; choć postać ta wysuwa się na plan pierwszy, całe dzieło nie jest bynajmniej historią jednego tylko człowieka, a raczej kompilacją opowieści o kilku osobach związanych z miejscowością Mapleton. Śledzimy zatem m.in. losy żony Garveya i jej młodej podopiecznej z Winnych Pozostałych, syna i córki tegoż, ale także bohaterów spoza rodzinnego kręgu. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się Nora Durst, która w wyniku tajemniczych wydarzeń straciła nie tylko męża, ale i dzieci. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, z początku trudno wszystkie te postacie spamiętać, lecz z czasem czytelnik zaczyna się całkiem nieźle orientować w obecnych i byłych mieszkańcach Mapleton. Postacie te są zresztą dość dobrze nakreślone, a przynajmniej takie miałem początkowo wrażenie. Proza Toma Perrotty narzuciła mi bardzo szybko skojarzenia z „Trafnym Wyborem” J.K. Rowling, co w kontekście mojej zeszłorocznej recenzji tegoż dziełka (klik) jest przecież sporym komplementem. Bohaterowie „Pozostawionych” to raczej nudziarze – zwykli ludzie zmagający się z niewyjaśnionym, wyposażeni w ogromny bagaż emocjonalny, zmagający się często z osobistymi tragediami. Autor potrafi jednak dobrze oddać te wewnętrzne rozterki i dramaty, a ja – z małymi zastrzeżeniami – kupuję jego styl kreowania postaci. Trochę się jednak Tom Perrotta zapędził w chęci bycia wyzwolonym obyczajowo. Sporo w „Pozostawionych” nawiązań do seksualności człowieka, które sprawiają wrażenie sztucznie przesadzonych i to co u wspomnianej J.K. Rowling byłoby naturalistycznie intrygujące, pod piórem autora recenzowanej książki bywa wymuszone i nieautentyczne.
Wydawać by się mimo wszystko mogło, że „Pozostawieni” to kawał porządnego obyczajowego czytadła, lecz z perspektywy całości stwierdzam, że czegoś tutaj zabrakło. Wśród zalet wymieniłem mniej lub bardziej dosadnie m.in. niebanalny zalążek akcji, wnikliwą analizę stanów emocjonalnych bohaterów, niepokojącą kreację świata, a także kilka potencjalnie fascynujących wątków fabularnych. Zaplecze to zatem naprawdę pokaźne i można pomyśleć, że nie sposób go zaprzepaścić. Tom Perrotta popełnił jednak kilka błędów, a już zupełnie poległ na polu fabularnym. Akcja wlecze się bardziej niż ostatnia godzina piątkowej pracy i choć generalnie w powieści typowo obyczajowej można by było to autorowi wybaczyć, tak tutaj naprawdę aż prosi się o pociągnięcie kilku wątków, które zostały tylko napomknięte. Najgorsze jednak, że „Pozostawieni” to powieść, która nie została w jakikolwiek sposób spuentowana. Książka wydaje się zarówno zaczynać, jak i kończyć, w zupełnie losowym momencie i jeśli nawet stawia jakieś pytania – robi to nadzwyczaj niemrawo. Nie zrozumcie mnie źle – doceniam otwarte zakończenia i przed przystąpieniem do lektury wiedziałem, iż wyjaśnienia tajemniczego zniknięcia tutaj nie otrzymam (co jest, swoją drogą, sporym pójściem na łatwiznę); jakaś klamra jednak, która spięłaby opisywane wydarzenia i zostawiła czytelnika z głębszą refleksją, jest w takiej powieści po prostu niezbędna. „Pozostawieni” natomiast kończą się w środku wydarzeń, a gdyby na przykład uciąć 2 ostatnie rozdziały, niewiele by to zmieniło.
Nie żałuję czasu spędzonego przy „Pozostawionych” – z reguły były to całkiem miłe chwile, choć być może po części dlatego, że lektura odbywała się podczas urlopu, z widokiem na kreteńską zatokę w tle i piwem w drugiej ręce. To, co jednak sprawdzało się przez dużą część powieści, nie wytrzymało próby w kontekście całości. Nieźle nakreśleni bohaterowie – zachowując się często wbrew logice – tracą na autentyczności, czytelnik nie otrzymuje odpowiedzi na nurtujące go pytania, a brak jakiejkolwiek puenty rozczarowuje i nie wywołuje u odbiorcy choćby namiastki katharsis. Nie jest zatem Tom Perrotta na pewno Balzakiem z amerykańskich przedmieść, a po prostu twórcą powieści popularnych; zapewne ponadprzeciętnym, ale też daleko mu do wirtuozów gatunku. Jeśli zatem ma ktoś chwilowo dosyć zagadek kryminalnych i akcji pędzącej do przodu, a „Trafny Wybór” już dawno przeczytany – „Pozostawieni” zapewnią odrobinę jakże pożądanego wytchnienia na przyzwoitym poziomie. Nie jestem jednak znawcą powieści obyczajowej, więc przypuszczam, że istnieje wiele innych tytułów w dużo większym stopniu zasługujących na uwagę czytelników tego bloga. Dzieło Toma Perrotty to bowiem książka, która choć posiada kilka zalet, w ogólnym rozrachunku nie powala, a rozgłos, jaki stał się jej udziałem, uważam za niezasłużony.
Książka naprawdę świetna jednak pozostawia zbyt duży niedosyt po przeczytaniu
Pozdrawiam i czekam na nowe wpisy 😀
Zgadzam się w 100% mimo, że czytelnik wie, że nie znajdzie wszystkich odpowiedzi, czuje się niedosyt, brak początku, brak zakończenia. Natomiast sam pomysł na fabułę nietypowy. Pozdrawiam! Życzę więcej czasu na czytanie i pisanie 🙂