Jo Nesbø – Pentagram (recenzja)
Postać Jo Nesbø zainteresowała mnie parę miesięcy temu. Zobaczyłem wtedy w księgarni jego kilka ładnie wydanych książek z niepokojącymi okładkami, przeczytałem że są częścią serii kryminałów połączonych postacią gburowatego komisarza-alkoholika o niespecjalnie norwesko brzmiącym imieniu i nazwisku, a i intrygi wydały mi się mocno pociągające. Sam autor jest kolejnym pisarzem robiącym ogromną karierę na fali popularności literatury skandynawskiej. Z wykształcenia ekonomista, z zamiłowania pisarz i muzyk rockowy może pochwalić się całkiem niezłą bibliografią. Cykl o Harrym Hole liczy obecnie 8 tytułów, a „Pentagram” to chronologicznie piąta część. Czemu nie zacząłem od początku? Z czysto subiektywnych pobudek przygodę z twórczością Jo Nesbø (ktoś może wie, jak to się wymawia?) rozpocząłem od książki, której opis wydał mi się najciekawszy.
„Pentagram” bowiem to powieść o seryjnym mordercy działającym na terenie Oslo, czyli rodzinnego miasta pisarza. W jednym z mieszkań zostaje zamordowana kobieta. Jej palec został odcięty, a pod powieką policjanci znajdują mały diament w kształcie pięcioramiennej gwiazdy. Kto się jara, ręka w górę. Głównodowodzącym w sprawie wyjaśnienia zagadki zostaje niejaki Tom Waaler, którego Harry Hole, mówiąc eufemistycznie, specjalną sympatią nie darzy. Komisarz olewa więc śledztwo i żeby nie zapić się na śmierć, interweniuje w sprawie porwania innej kobiety. Nie trzeba być znawcą literatury kryminalnej, żeby domyślić się, że sprawy są połączone.
W dalszej części książki… no dobra, nic więcej nie napiszę. Podaruję sobie nawet komentowanie tego, czy zakończenie było zaskakujące, czy wręcz przeciwnie, bo tekst tego typu, w przypadku kryminału, może zepsuć przyjemność obcowania z całością. Napiszę jednak (to w końcu recenzja), że jest ono logiczne i zadowalające, choć może trochę przekombinowane. Myślę jednak, że każdy kto lubi książki o seryjnych mordercach, będzie w miarę zadowolony.
Skupmy się więc na innych aspektach wydawnictwa. Ma ładną okładkę, poręczny format i odpowiednia czcionkę… no chyba jaja sobie robicie, że uwierzyliście w tę prowokację. Przejdźmy do kwestii po fabule najistotniejszej, czyli do kreacji głównego bohatera. Harry Hole to niepokorny indywidualista i alkoholik, także można by oczekiwać, że na przestrzeni prawie czterystu stron mocno zżyję się z bratnią duszą. Myron Bolitar to w końcu mój literacki idol, zaprzyjaźniłem się bardzo z bohaterami trylogii Larssona i zawsze mocno kibicowałem Eberhardowi Mockowi. To tylko pojedyncze przykłady i można je mnożyć w nieskończoność; chcę jednak pokazać, że gdy czytam serie książek połączonych tymi samymi postaciami, bardzo łatwo nawiązuje się między nami więź emocjonalna. Harry Hole jednak specjalnej sympatii u mnie nie wzbudził. Niby wyrazisty, oczytany, znający się na rzeczy, rzucający ciekawostkami i czasem nawet jakimś żartem, ale czegoś mi w jego postaci zabrakło. Jeśli więc sięgnę jeszcze kiedyś po książki Jo Nesbø (a prawdopodobnie tak będzie) to nie ze względu na chęć poznania dalszych losów komisarza, a po prostu na intrygę kryminalną. Zabiegiem świetnym z punktu widzenia komercyjnego, ale również przyjemności odbioru, było natomiast obdarzenie bohatera angielsko brzmiącym imieniem i nazwiskiem. Za to duży plus, bo w tych skandynawskich nazwiskach trudno się czasem połapać.
Akcję książki umieścił autor w czasach mu współczesnych w rodzinnym Oslo. Miasto zalane jest oczywiście falą upałów. Po raz kolejny dziękujemy więc romantykom za wynalezienie paralelizmu między opisywanymi wydarzeniami i warunkami atmosferycznymi. Czemu jednak seryjny morderca prawie zawsze ewokuje upał (bądź odwrotnie)? Może dlatego, że nasza wyobraźnia podsuwa nam zaraz obraz gnijących zwłok i całość robi większe wrażenie? Nie odpowiem teraz na to pytanie, ale myślę, że można przeprowadzić na ten temat ciekawe badania łączące literaturę i psychologię. Jakby nie było, Oslo również specjalnie w „Pentagramie” nie pociąga. Zabrakło mu wyrazistości i nie można powiedzieć, że jest ważnym elementem książki niczym Breslau u Krajewskiego. To jednak czepialstwo z mojej strony. Tak jak drobne uwagi dotyczące warstwy językowej – „Pentagram” jest generalnie dobrze napisany, momentami jednak trudno się połapać w rozwoju akcji. Tutaj jednak nie rozstrzygnę, czy jest to wina autora, tłumacza, czy po prostu neuronów w moim mózgu, które nie zawsze docierają tam, gdzie trzeba.
Czepialstwo czepialstwem, ale na zakończenie potwierdzić trzeba, że „Pentagram” to kawał porządnej literackiej rozrywki. Pewnego wieczoru położyłem się z książką do łóżka o godzinie 23. Jakieś czterdzieści minut później przerwałem lekturę, by napić się wody. Okazało się, że jest pierwsza w nocy. Jo Nesbø wie, jak zaciekawić i utrzymywać napięcie.
wymawiamy NESBE, a Larsona – LARSZON (serio 😉 Pozdrawiam