Harlan Coben – „Schronienie” (recenzja)
Nie ma prawdopodobnie drugiego pisarza, z którego twórczością byłbym tak dobrze zaznajomiony, jak to ma miejsce w przypadku Harlana Cobena. Niejednokrotnie podkreślałem, że autor ten należy do moich ulubionych, lecz jakby na przekór temu, recenzje jego dzieł, jakie tutaj zamieszczałem, nie były przesadnie pozytywne. Na taki stan rzeczy złożyły się dwa co najmniej czynniki. Po pierwsze, trudno nie popaść w schematyczność i zachować maksymalnie wysoki poziom pisarstwa publikując od prawie dwudziestu lat jedną powieść rocznie. Po drugie – jako czytelnik wymagania mam zawsze wysokie, a jako że doskonale poznałem manierę pisarską Cobena, trudno mu mnie jeszcze zaskoczyć, rozśmieszyć, czy powalić błyskotliwością, tak jak w przypadku początkowych spotkań z jego dziełami. Inna sprawa, że recenzowana tutaj „Mistyfikacja” była pierwszym, niewydanym wcześniej w Polsce kryminałem pisarza, który uwidaczniał jeszcze braki jego warsztatu, więc i z tego względu moja opinia nie była zbyt entuzjastyczna. Kwestia ta została jednak dokładnie omówiona (odsyłam tutaj), więc podaruję sobie dalsze usprawiedliwienia swojej opinii. Aspekty te wymagały co prawda przypomnienia, gdyż po raz kolejny zaważą na mej ocenie nowego dzieła Cobena. Po raz kolejny bowiem nie uświadczycie tutaj mojego zachwytu, niemniej jednak postaram się dać Wam dokładny obraz tego, czego można się po recenzowanej książce spodziewać.
„Schronienie” to powieść kryminalna dla młodzieży i choć nie kwalifikuję się niestety wiekowo do tej grupy docelowej, i tak postanowiłem dać wydawnictwu szansę. Od dawna nie czytałem bowiem dobrego kryminału (moja ostatnia pozytywna recenzja książki z tego gatunku pojawiła się na ReadFreaku w listopadzie zeszłego roku!), więc siłą rzeczy postawiłem na autora, który nigdy jakoś totalnie mnie nie zawiódł. Był to w pewnym sensie bardzo dobry wybór. Książkę przeczytałem w pociągu w drodze z Warszawy do Katowic i z powrotem, a że umiejętność szybkiego czytania nie należy do moich atrybutów, można uznać to za kolejny sukces pisarza. Dodajmy, że był to wyjazd na wesele, więc droga powrotna odbywała się w wiadomym stanie i to w dodatku na korytarzu. Swoją drogą PKP po raz kolejny potwierdziło, że zarządzają nim imbecyle – czy naprawdę trzeba ponadprzeciętnej inteligencji, by domyślić się, że w niedzielę po Bożym Ciele podróżnych będzie więcej niż w dzień powszedni? Coben okazał się więc świetnym rozwiązaniem – lekkość narracji, brak zbędnych opisów, czy passusów wymagających częstego poruszenia szarymi komórkami (choć ci z interREGIO i tak by pewnie nie ogarnęli…), akcja pędząca do przodu – te cechy pisarstwa recenzowanego autora mają swoje odzwierciedlenie również w „Schronieniu”. Żeby więc była jasność – przy lekturze tej książki bawiłem się całkiem nieźle, niemniej jednak daleko mi do zachwytu. I jak mi się wydaje – nie tylko dlatego, że od głównego bohatera jestem starszy o dobre 12 lat.
Harlan Coben jeszcze nigdy nie popadł chyba w taką schematyczność jak w przypadku „Schronienia”. Ujawnia się ona na poziomie fabularnym, konstrukcji bohaterów, jak również i w języku. Pisarz przyjął chyba błędne założenie, że skoro grupą docelową jego powieści są nastolatki niezaznajomione z jego wcześniejszą twórczością, może sobie na takie zabiegi pozwolić. Żeby więc nie rzucać słów na wiatr, zacznijmy od samych postaci, które są dokładnym odwzorowaniem schematu znanego z serii o Myronie. Protagonista Mickey to zresztą bratanek wspomnianego bohatera – tak jak on przystojny, pewny siebie, zawsze wiedzący co powiedzieć i jak się zachować, dobrze zapowiadający się koszykarz. Powiecie, że to rodzina i geny, więc jestem w stanie taki argument uznać, a zatem rozszerzmy perspektywę. Mickey w „Schronieniu” nawiązuje swoje pierwsze przyjaźnie – gruba i tajemnicza Ema przywodzi od razu na myśl Wielką Cyndi, a dziwny, żyjący trochę w swoim świecie, rzucający ciekawostkami nerd Łyżka to z pewnością jakaś wariacja na temat Wina. Dodajmy do tego piękną, a mimo tego niegłupią Rachel, czyli młodsze wcielenie Esperanzy i klaruje nam się obraz sytuacji. Czepialstwo? Raczej nie – takie skrótowe wyliczenie nie oddaje może tego schematu dobitnie, ale sposób opisywania postaci, a także ich zachowania oraz wypowiedzi nie pozostawiają wątpliwości – mamy do czynienia z młodszymi, lekko skorygowanymi wersjami bohaterów z serii powieści o Myronie.
Wtórność równie dobitnie ujawnia się na poziomie języka. Uproszczenia fabularne, przewaga dialogów, szybkie prowadzenie akcji – to cechy znane i generalnie cenione w twórczości Cobena. Nie zmienia to jednak faktu, że już jakiś czas temu skończyły mu się chyba pomysły na żarty, czy błyskotliwe dialogi. Część z nich jest zupełnie zbędna i nie posuwa akcji do przodu, a gagi po prostu się powtarzają. Weźmy choćby pierwszy z brzegu fragment:
„Podszedłem ostrożnie. Kiedy znalazłem się blisko, uniosłem rękę.
– Cześć – powiedziałem.
Zawsze rzucam takie superteksty.”
Wariacja na temat takiego żartu pojawiła się prawdopodobnie w co najmniej pięciu innych książkach Cobena. Co ciekawe – zacytowany passus mimo wszystko autentycznie mnie rozśmieszył. Niestety nie można tego powiedzieć o wielu innych w założeniu błyskotliwych spostrzeżeniach, które czytaliśmy w ciut zmienionej formie wiele razy. Zaczyna to już być po prostu męczące. Dodajmy do tego jeszcze inne niezręczności językowe, jak np. zupełnie niepotrzebny i sztuczny patos takiej chociażby wypowiedzi Mickeya skierowanej do Emy: „Powierzyłbym ci moje życie. I czy ci się to podoba, czy nie, jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałem”. Czy w prawdziwym życiu czternastolatki wypowiadają się w ten sposób? Z drugiej strony – co ja 26-letni staruszek mogę o tym wiedzieć?
Bohaterowie „Schronienia” są zresztą generalnie zbyt dojrzali jak na swój wiek. Mają po 14-15 lat, a przez większość książki nie czułem, bym miał do czynienia z, bądź co bądź, gówniarzami. Myślę, że gdyby byli o 2-3 lata starsi, całość stałaby się dużo bardziej realistyczna. Zdecydowanym, a być może największym minusem recenzowanego wydawnictwa, jest jednak kreacja samego Myrona, który również się na jego kartach pojawia. Chyba wspominałem już w którejś recenzji, że jest on do dziś moim ulubionym bohaterem literackim i gościem, którym za dzieciaka chciałem być, jak dorosnę. Imponował mi nie tylko swoim poczuciem humoru, inteligencją, czy odwagą, ale również sferą uczuciową, altruizmem i wiernością. W „Schronieniu” tymczasem mamy do czynienia z głupkowatym i płaczliwym panem w średnim wieku o mentalności dziadka, z którym raczej nie miałbym ochoty ustawić się na piwo. Jeszcze by mi się chłopak rozkleił, czy coś… Powstaje więc pytanie – po co niszczyć tak świetnie wykreowaną postać? Jako że wątpię, by Harlan Coben znał język polski i czytał naszego bloga, nie przypuszczam, bym doczekał się odpowiedzi na to pytanie, niemniej jednak tak tej sprawy zostawić nie można. Może nawet pokuszę się o jakiegoś maila prosto do autora?
Bohaterowie i język to aspekty ważne, ale powiedzmy jeszcze kilka słów na temat opisywanych w książce wydarzeń (damn, muszę się wreszcie nauczyć zaczynać recenzje, jak pan bóg przykazał, od opisu fabuły). Mickey Bolitar – bratanek Myrona, który pojawił się po raz pierwszy w recenzowanej na ReadFreaku powieści „Wszyscy mamy tajemnice” – w drodze do szkoły spotyka Nietoperzycę – na wpół mityczną kobietę, która według opowieści nastolatków ma sto lat, na dwór wychodzi tylko w nocy i porywa młodych ludzi (taki tam odpowiednik czarnej wołgi). Staruszka okazuje się jednak realną postacią, która przekazuje bohaterowi niepokojącą informację: „twój ojciec nie umarł, nadal żyje”. Mickey, choć wie że to niemożliwe, próbuje dowiedzieć się, co kobieta chciała przez to powiedzieć i wszczyna swoje prywatne śledztwo. Jego drugim celem jest odnalezienie dziewczyny Ashley, która zaginęła z dnia na dzień i nikt nie wie, co mogło się wydarzyć. Jak to oceniam? Trochę kiszka – napiszę błyskotliwe, jako że niczym Mickey supertekstów też mam w zanadrzu od groma. Ashley szybko okazuje się nie być osobą, za którą się podawała, Mickeya śledzą jakieś podejrzane typy, a w pewnym momencie pojawia się nawet wątek historyczny i nawiązanie do czasów II wojny światowej (w tym polskie akcenty). Ten melanż z historią zresztą zupełnie nie przekonuje i wydaje się nie pasować do maniery pisarskiej Harlana Cobena. Rozwiązanie zagadki jest raczej liche i próżno szukać na ostatnich stronach „Schronienia” jakiegoś zwrotu akcji, który by wywrócił całość do góry nogami. Ot wszystko się wyjaśnia i tyle. No, prawie wszystko – zakończenie jest bowiem otwarte i stanowi punkt wyjścia do kolejnych powieści z Mickeyem w roli głównej. Nie jestem jednak pewien, czy akurat ja do nich sięgnę.
No właśnie, napisałem wcześniej, że nieźle się przy lekturze powieści bawiłem, więc skąd takie gorzkie spostrzeżenia? Sądzę po prostu, że trochę mi się Coben przejadł i w chwili obecnej stałem się wybrednym czytelnikiem kryminałów, który od takich powieści oczekuje czegoś więcej niż szybkiej akcji i kilku gagów. Dlatego też mam na razie w planie odpocząć trochę od twórczości mojego ulubionego wciąż pisarza. Jest to zapewne postanowienie, którego nie dotrzymam, bo za kilka miesięcy znów przyjdzie mi ochota na Cobena, pobiegnę do księgarni i kto wie – może autorowi uda się mnie jeszcze zaskoczyć. Myślę jednak, że niezależnie od tego, kiedy przeczytam kolejną książkę pisarza, następny artykuł odnośnie do jego kryminału napisze współautor bloga – da Wam to z pewnością inną perspektywę, bo nie oszukujmy się – nie ma czegoś takiego jak obiektywna recenzja. Ja tymczasem „Schronienie” podsumuję w ten sposób – moja opinia to jedno, niemniej jednak, jeśli posiadacie dzieci w wieku kilkunastu lat, którym chcecie pokazać, że czytanie jest przyjemne, a z jakichś przyczyn uważają, że Harry Potter to siara, podrzućcie im recenzowaną książkę. Istnieje mimo wszystko duża szansa, że zmienią opinię na temat tego, czym jest literatura.
Coben pisze super ksiazki.
Świetny pisarz, też bardzo dobrze znam jego dorobek, ale ta książka dopiero czeka na swoją kolej 🙂
Uwielbiam Cobena i tę książkę przeczytam z wielkim zainteresowaniem 🙂 Mam nadzieję, że jest tego warta.