Harlan Coben – „Mistyfikacja” (recenzja)

Zapytany o ulubionego autora kryminałów, wymieniłbym prawdopodobnie właśnie Harlana Cobena. Przeczytałem wszystkie (bądź prawie wszystkie – sporo chłopak napisał, a i tytuły jego książek jakieś takie podobne) dzieła tego pisarza z New Jersey i jest on chyba jednym z nielicznych twórców literatury popularnej, który dostąpił tego zaszczytu. Bibliografię Stiega Larssona w końcu dużo łatwiej ogarnąć. Uwielbiam cykl z Myronem Bolitarem, a i pozostałe książki zaskakiwały mnie niejednokrotnie. Od jakiegoś czasu mam jednak wrażenie, że zbyt dobrze poznałem twórczość Cobena. Poczucie humoru zaczyna być powtarzalne i męczące, sposób budowania intryg przejrzany na wylot, co pozwala domyślać się zakończenia, jak również ciężko pisarzowi mnie zaskoczyć – wiem bowiem dobrze, że wyjaśnienie zawarte trzy strony przed końcem tak naprawdę nie wyjaśnia niczego. Szczególnie zawiedziony czułem się przy okazji obcowania z książką pt. „Zaginiona”. Powieść z cyklu o Myronie pisana w pierwszej osobie? Zakrawa to na świętokradztwo, a całość sprawia zresztą wrażenie niskobudżetowej kontynuacji uznanej dotychczas serii filmów. Coś jak „Nigdy nie mów nigdy” z cyklu o Jamesie Bondzie. W przeciwieństwie jednak do filmu, w książce w ogóle nie było ducha poprzednich części. Miałem wrażenie, jakby napisał to ktoś inny jedynie na podstawie pomysłu Cobena. Zresztą, może to i nawet lepsze porównanie. Mimo wszystko, zawsze będę sprawdzał nowe książki tego pisarza i tak też było z „Mistyfikacją”. Okazało się jednak, że wcale nie jest taka nowa…

Coben stawia sprawę jasno już w przedmowie. Pisze, że „Mistyfikacja” to pierwsza jego książka napisana jeszcze w czasach młodości. Wspomina również, że generalnie nie podoba mu się pomysł wydawania przez uznanych pisarzy ich starych dzieł. On sam jednak zdecydował się na taki zabieg, choć nie bez wątpliwości. To teraz rozkmina natury filozoficznej – czy hipokryzja, do której się przyznajemy, przestaje być hipokryzją? Jakby nie było, autor pisze również, że kiedyś był odważniejszy, a z „Mistyfikacji” czerpał garściami w późniejszych czasach i wytrawni czytelnicy jego dzieł powinni takie smaczki wyczuć. Bo ja wiem…

Pewne jest jedno – gdyby nie przedmowa, być może nie doczytałbym książki do końca. Jako fan byłem jednak zobligowany do zapoznania się z pierwszym dziełem jednego z moich ulubionych pisarzy. Wyszło mi to na dobre, bo „Mistyfikacja” nawet w pewnym momencie zrobiła się interesująca. Pomijając jednak fabułę (o której kilka słów za chwilę), ciekawym zabiegiem wydaje się skonfrontowanie świata kreowanego przez Cobena w książkach późniejszych i uznanych z tym zawartym w jego literackim debiucie. Rzeczywistość autora „Nie mów nikomu” przypomina bowiem tę znaną nam z amerykańskich seriali komediowych. Bohaterowie są piękni, bogaci i, mimo ich zajmujących zawodów, mają mnóstwo wolnego czasu. Czy zdarzyło się bowiem kiedyś, że (przystojny i bogaty) Win powiedział (przystojnemu i ciut mniej bogatemu) Myronowi: „sorry ziomek, zajęty jestem”? To konwencja, na którą się zgadzamy. Bardzo podobnie wygląda to w „Mistyfikacji”.

Protagonistka książki – Laura Ayars – to bowiem była modelka i, jak niejednokrotnie dają nam do zrozumienia narrator, czy bohaterowie, najpiękniejsza kobieta na kuli ziemskiej. Jako właścicielka domu mody jest dodatkowo – nie zgadniecie – nieziemsko bogata.  Ma również bardzo dużo wolnego czasu, żeby prowadzić prywatne śledztwo w sprawie śmierci jej świeżo poślubionego męża – Davida Baskina. Ten jest zapijaczonym, garbatym i zezowatym menelem… ta, jasne. David Baskin to najwybitniejszy koszykarz, gwiazda Boston Celtics i również ciacho jak od Bliklego. Przed śmiercią wydaje on jednak niezrozumiałe dla drugiej połówki polecenie przelewu na całkiem niezłą sumkę, a w drużynie Bostonu pojawia się znikąd, przypominający go stylem gry Mark Seidman. Coś tu jest nie tak i wyczuwa to nawet bardzo powoli łącząca fakty Laura…

No właśnie, oprócz strasznie jak na Cobena wlokącej się akcji, jest to główna wada książki. Czytając kryminał, nie lubię być mądrzejszy niż jego bohaterowie. Laura jest jednak tak mało domyślna, że można się zastanawiać, jakim cudem zarządza dużą, odnoszącą sukcesy firmą. Gdyby ciut szybciej łączyła fakty, mogłaby nie tylko zapobiec kilku morderstwom, ale również skrócić książkę o co najmniej 200 stron. Lubię długie kryminały, tutaj jednak objętość działa zdecydowanie na niekorzyść. Niedomyślne jest zresztą całe społeczeństwo – gwiazda Boston Celtics tonie podczas kąpieli w oceanie i zaraz później w drużynie pojawia się równie wybitny, identycznie grający zawodnik, a nikt nawet nie zastanowi się, że coś tu jest nie tak? No dobra, to w końcu nie Polska – tutaj zaraz pojawiłby się wątek mgły, a w szóstej minucie meczu ktoś usłyszałby strzały… Niemniej jednak, nie trzeba być fanem Cobena, żeby domyślić się, o co mniej więcej chodzi. To, czy David Baskin zginął, popełnił samobójstwo, czy jest Markiem Seidmanem, nie należy do tajemnicy książki (z punktu widzenia czytelnika), więc nic tutaj nie zdradziłem. Ja tam jednak od razu domyśliłem się, czemu matka Laury była przeciwna związkowi tejże z koszykarzem Celtów, a bynajmniej członkiem Mensy nie jestem (btw – nie uważacie, że to najwięksi onaniści świata?). Przyznać trzeba natomiast, że w końcówce Cobenowi i tak udaje się lekko czytelnika zaskoczyć, a całość jak zwykle tworzy logiczny sens.

W książkach autora „Nie mów nikomu” akcja pędzi do przodu i często żartobliwie mówię, że składają się one z samych dialogów. To one są bowiem siłą kryminałów Cobena, a pisarz opisy miejsc, postaci, czy przeżyć bohaterów ogranicza do minimum. Zalążki takiego stylu pisania widać już w „Mistyfikacji”, choć nieporównywalnie więcej w niej partii narratora, bądź mowy pozornie zależnej. Widać niestety, że nie jest to ulubiony element pisarstwa recenzowanego autora. Co do warstwy humorystycznej natomiast – niespecjalnie się przy „Mistyfikacji” uśmiałem.

Znajomość lwiej części utworów Cobena sprawia, że nie potrafię ocenić nowego-starego dzieła bez porównania z resztą twórczości. Być może, gdyby „Mistyfikacja” była pierwszą książką pisarza, do której sięgnąłem, mój entuzjazm byłby dużo większy. Tak muszę stwierdzić z przykrością – jest to najgorszy znany mi kryminał tego autora. Dla fanów to jednak pozycja obowiązkowa. Ci, którzy nie mieli jeszcze przyjemności z twórczością Cobena się zapoznać, niech mimo wszystko zaczną od serii z Myronem, lub którejś z książek wydanej już w nowym millenium.  Osoby, dla których bohater recenzji jest natomiast tylko kolejnym twórcą kryminałów, niech sobie „Mistyfikację” odpuszczą.

VN:F [1.9.22_1171]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

One Response to Harlan Coben – „Mistyfikacja” (recenzja)

  1. Annnna pisze:

    Skoro ksiazka jest tak przewidywalna, to byl Pan juz po zapoznaniu sie juz z poczatkiem tresci lektury pewien, iż David żyje, przed dotarciem do polmetju powiesci wiedzial juz Pan, ze Laura i David sa prawdopodobnie rodzenstwem, w trakcie czytania domyslil sie Pan kto jest owym zabojca, czyz nie? Bo na tym polega przewidywalność, czyli od poczatku ksiazek autorstwa Cobena jest Panu znajome zakonczenie… Bo ja mam zupelnie odwrotnie, do konca tresc trzyma w niepewnosci i napieciu.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *