Hakan Nesser – „Drugie życie pana Roosa” (recenzja)
Hakan Nesser – gdy usłyszałem to nazwisko i dowiedziałem się, że to autor, to pomyślałem, że chyba kulinarnego poradnika w stylu „Jak przyrządzać najlepszy gyros w Turcji”. Oczywiście całość zilustrowana barwnym klipem z roztańczonymi ludźmi.
Nesser okazuje się być jednak rodowitym Szwedem, co sprawia, że tak bliska uczta dla kubków smakowych staje się czytelniczną ucztą dla wielbicieli kryminałów skandynawskich. Na pierwszy rzut oka. Bo choć „Drugie życie pana Roosa” kąskiem rzeczywiście jest (430 stron), to raczej obyczajowym niż kryminalnym.
Ante Valdemar Roos jest przeciętnym, nudnym, 59-letnim księgowym, który żyje z drugą żoną i jej rozwydrzonymi córkami. Niczego wielkiego w życiu nie dokonał i, z racji wieku i lenistwa, czuje, że już nie dokona. Jednak pewnego dnia wygrywa fortunę w Lotto; natychmiast zwalnia się ze znienawidzonej pracy i kupuje niewielki domek w środku lasu. Spokojne miejsce staje się jego azylem od miasta i rodziny, która zresztą o niczym jeszcze nie wie. Tymczasem z ośrodka dla narkomanów ucieka 21-letnia Anna Gambowska, z pochodzenia Polka. Przypadkowo nawiązuje znajomość z Valdemarem, co skutkuje jednym trupem, jednym pobiciem i setkami przejechanych kilometrów. Do akcji wkracza sztandarowa postać Nessera, inspektor Gunnar Barbarotti.
Trochę rozśmieszył mnie opis z okładki, zapowiadający, że losy Anny i Valdemara „splatają się na skutek tragicznego zbiegu okoliczności”. Wypatrywałem więc jakiejś porażającej, jednoczącej traumy, nie pogardziłbym również nie dającą się cofnąć katastrofalną pomyłką lub po prostu wnętrznościami latającymi na prawo i lewo. A jak jest? Otóż Valdemar codziennie jeździ do swojej chatki, byczy się i pije w samotności kawkę. Anna tymczasem łapie stopa ale szybko ucieka z auta, bo kierowca to jakiś niedzielny zboczeniec, który proponuje jej (całkiem grzecznie), aby ta zrobiła sobie kilka zdjęć. Dziewczyna daje dyla w las i trafia do chatki Valdemara. Jak bardzo to „tragiczny zbieg okoliczności” oceńcie sami, ale moim zdaniem nie bardziej niż ten, że tegoroczny Sylwester wypadł akurat w sobotę… Abstrahując od tego – relacja między niemal 60-letnim nieudacznikiem, a 21-letnią narkomanką została naprawdę dobrze napisana. Choć bohaterowie nie znają się długo, rodzi się między nimi rodzaj fascynacji, bez żadnych erotycznych podtekstów. Po prostu zaprzyjaźniają się, lubią ze sobą spędzać czas, dużo rozmawiać i wyciągają z siebie nawzajem najlepsze cechy. Mimo różnicy wieku i doświadczenia łączy ich samotność, bezradność i chęć zerwania z dawnym życiem. Plusem jest to, że niemal wszystko co się na kartach powieści rozgrywa, sprawia wrażenie przypadkowego, w tym sensie, że nie wynika z jakichś zdecydowanych działań bohaterów. Jakby ich perypetie były efektem złośliwego planu, jaki los przyszykował Annie i Valdemarowi. I ten plan, mimowolnie ale konsekwentnie odczuwają na własnej skórze.
Przyciężkawy i raczej ponury klimat powieści dobrze się komponuje ze skandynawskim krajobrazem. Wiadomo, jeśli żyje się w kraju, na północy którego przez pół roku nie wschodzi słońce, to trudno napisać „Konopielkę”. Kiedy więc Valdemar i Anna uciekają z chatki, wraz z nimi przemierzamy przygnębiający, deszczowy wycinek Szwecji (i nie tylko!). Motele, stacje benzynowe i miejsca, w których po zmroku wolałbym być wyposażony w szwedzki nóż do filetowania ryb. W głowach Valdemara i Anny jest niewiele radośniej. Zakłócona idylla i ucieczka sprawia, że czytelnik ma wrażenie, że od tej pory każdy ruch tej lightowej wersji Bonnie i Clyde`a, doprowadzi ich do nieuchronnego, niezbyt wesołego finału. Klimat całości może wpędzić w depresję, ale trzeba powiedzieć, że działa na wyobraźnię i choć akcja płynie dość leniwie, książkę czyta się całkiem dobrze.
Gunnar Barbarotti to inspektor, który pojawia się dopiero w połowie książki i wraz z żoną Valdemara próbuje odnaleźć zaginionego. I tu mam zgryz podobny do tego, jaki towarzyszył mi podczas czytania „Wyliczanki” Johna Verdona (kilka wpisów wcześniej). Barbarotti to już drugi z kolei detektyw, przy którym ktoś próbuje mi wmówić, że to postać charyzmatyczna, wyrazista, niemal już kultowa. Nie przesadzajmy. Mówiąc szczerze, nie pamiętam o Barbarottim nic oprócz tego, że miał złamaną nogę i że szaleńczo kocha swoją żonę. Poza tym wydał mi się postacią dość miałką, a szybki research pokazał, że w swoich odczuciach nie jestem odosobniony. Na szczęście 70% książki to bardzo ciekawe postacie Valdemara i Anny i prędzej ich losy chciałbym śledzić w kolejnej książce Nessera, niż to, czy Barbarotti zdjął już gips czy wciąż kuśtyka. Zwłaszcza, że zakończenie historii pozostaje kwestią otwartą i każdy czytelnik może inaczej interpretować to, co tak naprawdę zrobili bohaterowie po przeczytaniu ostatniej strony. Prawda, że lubicie takie książki?
Spokojna, mądra i smutna opowieść o dwójce ludzi, którzy chcą coś zmienić w swoim życiu, plus wątek kryminalny w tle. Tak jednym zdaniem scharakteryzowałbym książkę „Drugie życie pana Roosa”. I jednocześnie polecił. Skandynawskie kryminały dopiero poznaję, ale podoba mi się taka literatura, przy której nie muszę tylko w szaleńczym tempie rozgryzać intrygi i typować mordercy ale mogę również otrzymać np. niezłe studium zmęczonego, zwykłego człowieka, którego przypadek popycha do całkowitej zmiany swojego życia. Jednak jak wspominałem na początku: to bardziej dramat obyczajowy, więc fani klasycznego kryminału mogą poczuć się znużeni nieśpiesznym tempem książki. Mimo to warto. Hakan Nesser to jeden z lepszych skandynawskich pisarzy – trzykrotnie zdobywał nagrodę na najlepszą szwedzką powieść kryminalną. We mnie już ma fana umiarkowanego acz solidnego, choć zdaję sobię sprawę, że jest to rodzaj prozy, w którym inni mogą się zakochać.
Dodaj komentarz