Max Allan Collins – „Ostre cięcie” – seria Criminal Minds (recenzja)
Jako że nasz blog bierze na tapetę głównie recenzje kryminałów, tym bardziej zadowolony jestem z faktu, że nadarzyła się okazja, by napisać kilka słów o serialu, który powinien spodobać się wszystkim miłośnikom literatury tego typu. Chodzi tutaj o „Criminal Minds” – jedną z popularniejszych produkcji telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych, która co prawda, jeśli mam to oceniać po szybkości pojawiania się napisów, w kraju nad Wisłą nie zdobyła jeszcze przesadnie dużego grona entuzjastów. „Zabójcze umysły” nie są może serialem wybitnym, bo bazującym na wielu uproszczeniach, schematycznym, a w dodatku mamy tutaj do czynienia z kolejnym tasiemcem w stylu CSI i podobnych, gdzie poszczególne odcinki nie są ze sobą powiązane (poza postaciami bohaterów), a każdy kolejny epizod dotyczy nowej sprawy. Być może, jak to było w pewnym momencie powiedziane, w Stanach Zjednoczonych aktywnych jest więcej seryjnych morderców niż to sobie wyobrażamy, nie wydaje mi się jednak, by działało ich aż tak wielu, żeby można było rozwiązywać jedną sprawę na tydzień. Z drugiej strony – co ja tam mogę wiedzieć. Mieszkam w końcu w Polsce, a tutaj nawet w kwestii seryjnych morderców jesteśmy sto lat za Zachodem… Jak by nie było, z Criminal Minds jestem obecnie na bieżąco, a oglądanie odcinka raz na tydzień-dwa jest naprawdę przyjemną rozrywką. Z dużym zdziwieniem przyjąłem jednak fakt, że działa w USA pisarz, który stworzył już kilka książek na podstawie tego serialu. Wzbudziło to we mnie spore zainteresowanie, a że wydawnictwo zaproponowało książkę za free, tym bardziej postanowiłem się zapoznać.
Max Allan Collins, jak przeczytałem na stronie Oficynki, uznany został przez „Entertainment Weekly” „królem adaptacji książkowych”. Choć dobrze wiedziałem, że dość regularnie powstają dzieła literackie na podstawie filmów, nie miałem pojęcia, że dotyczy to również seriali i w dodatku ma swoją nazwę. Przyznacie zresztą, że wyrażenie „adaptacja książkowa” brzmi trochę naciąganie. Co więcej, nigdy jakoś nie byłem specjalnie entuzjastycznie nastawiony do książek powstających na podstawie filmów. Zawsze mi się wydawało, że są to dzieła drugiej kategorii i chyba jest tak w rzeczywistości. W końcu dobry pisarz sam wymyśli fabułę i bohaterów. Inna sprawa, że mój niechętny stosunek do „adaptacji książkowych” jest zupełnie nieuzasadniony. Zetknąłem się z nimi bowiem dwukrotnie („Godzilla” oraz „Armageddon”) i za każdym razem bawiłem się bardzo dobrze. Jeśli jednak po przeczytaniu tych słów zechcecie sięgnąć po owe wydawnictwa, zastrzegam, że nie biorę odpowiedzialności za mój gust z tamtych czasów. Byłem wtedy nastolatkiem i słuchałem polskiego rapu – no sami widzicie… Książka drugiej kategorii nie musi być jednak gniotem i tak też jest bez wątpienia w przypadku „Ostrego cięcia”. Prawdopodobnie zwątpicie niedługo w naszą rzetelność w recenzowaniu dzieł wysyłanych nam przez wydawnictwa, lecz muszę napisać jasno – utwór Maxa Allana Collinsa jest ciekawy, lekki i przyjemny w odbiorze. Przeczytałem go w kilka dni, a na nadmiar wolnego czasu z reguły nie narzekam.
Jednostka Analiz Behawioralnych to kilkuosobowy zespół profilerów z FBI, który zajmuje się wszystkim co seryjne – mordercami, podpalaczami, czy gwałcicielami. Akcja książki jest unikalna (bałem się trochę, że będzie powielona z serialu) i umieszczona, o ile mnie pamięć nie myli, gdzieś na przełomie drugiej i trzeciej serii. W skład ekipy wchodzi już bowiem Emily Prentiss i jeszcze Jason Gideon. Każda z postaci zarówno w serialu, jak i książce, jest do bólu typowa i jednowymiarowa. Hotch to garnitur z FBI bez poczucia humoru, Dr Reid – młody geniusz w swoim fachu świetny, lecz życiowo nieporadny, Morgan – czarnoskóry rycerz na białym koniu, który zawsze stanie w obronie słabszych, a złoczyńcy przywali mocniej niż to konieczne, a Penelope Garcia jest ekscentryczną informatyczką. Ani serial, ani książka nie mają jednak za zadanie pokazać realistycznej pracy profilera i jego rozterek życiowych. Warstwa psychologiczna bohaterów jest więc do bólu uproszczona, ale przecież nie o nich tutaj chodzi. „Criminal Minds” ma pokazać, jak za sprawą zbudowania dobrego profilu, można pomóc w złapaniu mordercy. To zadanie udaje się zrealizować.
Członkowie BAU, czy w polskiej wersji JAB, zostają tym razem wezwani do średniej wielkości miasta Lawrence, położonego w stanie Kansas. Doszło tam bowiem do serii zabójstw na bezdomnych, a lokalna policja jest zupełnie bezradna. Miejscowy detektyw – Rob Learman – jest trochę wkurzający – sam prosi FBI o pomoc, a potem cały czas kwestionuje metody agentów. Ci jednak są przyzwyczajeni do nieufności, jaka kierowana jest zwykle w stronę profilowania i po prostu robią swoje. Muszę przyznać, że akcja kryminalna i śledztwo opisane są w sposób więcej niż satysfakcjonujący. W serialu denerwująca jest pomoc wspomnianej już informatyczki-hakerki, która postuka 5 sekund w klawiaturę i znajdzie w ten sposób każdą informację. Jeśli świat funkcjonowałby naprawdę w taki sposób, wykrywalność przestępstw wzrosła by do 99 procent. Tego typu rozwiązanie jest jednak z punktu widzenia telewizji uzasadnione – trzeba zmieścić się w tych nieco ponad 40 minutach, więc całość musi bazować na takich właśnie uproszczeniach. Max Allan Collins nie popisał się na szczęście przesadną inspiracją w tym zakresie. Garcia pojawia się w książce może trzy razy, a pomoc, jakiej udziela zespołowi, jest mocno realistyczna. Można więc powiedzieć, że to zespół BAU (jakoś wolę ten akronim) z pomocą lokalnej policji błyskotliwie rozwiązuje zagadkę. Intrygę kryminalną oceniam więc jak najbardziej na plus.
Kwestii budowania charakterów nie będę dalej rozwijał, gdyż nie ma w tym zasługi samego autora – korzystał on wszakże z gotowych rozwiązań. Mogę więc zwrócić jeszcze uwagę na aspekt języka i tutaj trochę się poczepiam. Jeśli chodzi co prawda o samą narrację, jest ona wyjątkowo lekka, niczym u najlepszych w tym fachu. Akcja pędzi naprzód, a czytelnik w pewnym momencie orientuje się, że nie wiadomo kiedy dotarł do końcówki powieści. Max Allan Collins nie ustrzegł się jednak pewnych niezręczności. Niektóre dialogi, a przynajmniej w początkowych partiach dziełka, wydają się mocno sztuczne. Autor chce zachować styl poszczególnych postaci i czasem przynosi to niezbyt pozytywne efekty. Dodatkową bardzo denerwującą manierą pisarza jest dokładne opisywanie ubioru każdej z postaci. Owszem, można, tylko po co? To jednak nic w porównaniu z największą wadą pisarstwa Maxa Allana Collinsa (o ile można tak uogólniać po przeczytaniu jednej powieści) – jest on przesadnie skrupulatny w opisywaniu każdej emocji i mimiki bohaterów przy wszystkich niemal dialogach. Nie ma tutaj miejsca dla interpretacji czytelniczej. Za każdym razem jesteśmy informowani o tym, w jaki sposób dane zdanie zostało wypowiedziane, co bohater miał na myśli i jaki gest wykonał. Co ciekawe, dokładnie ten sam błąd wytknął mi szanowny współautor tego bloga, po obcowaniu z moimi próbami powieściowymi, które mam nadzieję, zostaną ukończone zanim doczekam się wnuków. Już teraz wiem, dlaczego jest to takie denerwujące.
Można więc powiedzieć, że Max Allan Collins przesadnie wziął sobie do serca to adaptowanie serialu i chciał dokładnie wszystko nam opisać, byśmy mogli to sobie wyobrazić. Zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze jedno – dla osoby, która zna wszystkie postacie z telewizji, dziwnym było czytanie opisu ich charakteru, czy wyglądu. Jest to jednak pewnie aspekt w tym przypadku nieunikniony. Z wrodzonej zawiści wytknę jeszcze błąd tłumacza (naprawdę nic nie mam do tej grupy zawodowej, poza tym, że jej przedstawiciele nie potrafią wykonywać swojej roboty jak należy), który decydując się na zwrot „może jest niewinny” (strona 88), zamiast „może wygląda niewinnie/nieszkodliwie” sprawił, że na kilka chwil pogubiłem się we wnioskach wysuwanych przez profilerów. No ale po raz kolejny, co ja tam wiem…
„Ostre cięcie” nie jest kryminałem z serii tych, gdzie morderca obecny jest w akcji już od początku, a rozwiązanie nam serwowane sprawia, iż przecieramy oczy ze zdumienia. Konwencja jest tutaj również bardzo zbieżna z samym serialem. Zdobywamy wraz z profilerami coraz więcej informacji o sprawcy, a w pewnym momencie nie ma już wątpliwości, że w kręgu podejrzeń znajduje się właściwa osoba. W niczym to jednak nie zabiera przyjemności z czytania. Dzieło Maxa Allana Collinsa nie jest z pewnością wybitne. To bez dwóch zdań książka drugiej kategorii, ale w swojej lidze znajduje się na szczycie tabeli. Na pewno wiele jest kryminałów, które wniosą w Wasze życie dużo więcej i będziecie je wspominać dłużej niż tydzień-dwa po przeczytaniu, bo nie przypuszczam, by „Ostre Cięcie” głębiej zapadło w pamięć. Niemniej jednak, jeśli ma ktoś ochotę na lekką, niewymagającą lekturę, która wciągnie i zainteresuje – bez dwóch zdań mogę recenzowane dziełko rekomendować. Ja sam chętnie zapoznam się z kontynuacjami, a zwłaszcza planowanym na wrzesień 2012 „Profilem Zabójcy”. Stałem się jednak rozpieszczonym czytelnikiem, więc Oficynko – liczę na Ciebie.
Dodaj komentarz