Stephen King – Czarna bezgwiezdna noc (recenzja)

Nie wiem czemu ale w letni, słoneczny dzień naszła mnie ochota na przeczytanie czegoś ciężkiego, ponurego i dołującego. Zamiast więc czytać reportaże z wypraw do Afryki (albo lepiej – samemu tam polecieć!), sięgnąłem po grubaśną pozycję z czarną okładką. Stephen King, cztery mini powieści, a w każdej źli ludzie, gwałty i morderstwa – zachichotałem złowieszczo na samą myśl, jak zepsutej rozrywce czytelniczej oddam się dzisiejszego wieczora.

Choć uwielbiam powieści grozy, dorobek Stephena Kinga poznałem w nikłym procencie. Do tej pory czytałem trochę klasyki (i to tej sprzed kilku wieków), sporo dzieł mniej znanych autorów i kilka głupawych powieści Deana Koontza, gdzie główne role grały wszelkiego rodzaju zmutowane zwierzęta albo owady. Albo superinteligentny pies, który porozumiewa się telepatycznie ze swoim panem i razem uciekają przed wściekłym psem-Obcym (WTF?). Tak, chciałbym zapomnieć o tym zawstydzającym, czytelniczym epizodzie… Kiedyś dorwałem kilka opowiadań Kinga i jakąś powieść, której tytułu nawet nie pamiętam. Aha, sięgnąłem jeszcze przed rokiem po jego „Komórkę” ale ludzie zmieniający się w zombie pod wpływem impulsu telefonu komórkowego uparcie przywodziły mi na myśl wczesną prozę Koontza, skutkiem czego zarzuciłem lekturę bez większego żalu.

„Czarna bezgwiezdna noc” to kolejne podejście do mistrza horroru i muszę powiedzieć, że tym razem obyło się bez rozczarowania. Albo King trafił w mój gust albo ja dojrzałem do ambitniejszych tricków niż genetycznie zmutowany śledź siejący popłoch w miejskiej kanalizacji. Tutaj science-fiction jest jak na lekarstwo (pojawia się tylko w jednym opowiadaniu i nie jest jego główną osią) – cała reszta to najprawdziwsze życie najzwyklejszych ludzi, których najnudniejsze życie staje do góry nogami. A oni podejmują decyzje, które same w sobie przerażające, a ich skutki tym bardziej.

Czytanie rozpocząłem od końca – ostatnie opowiadanie wydało mi się najciekawsze, pierwsze najmniej. Okazało się, że ostatnie, fakt, bardzo dobre ale pierwsze nie dość, że nie najsłabsze, to… najlepsze. Ale od początku. To znaczy od końca.

„Dobrane małżeństwo”     

To historia zwykłego, spokojnego małżeństwa, które nigdy już takim nie będzie, bo podczas nieobecności Boba, Darcy znajduje w garażu skrytkę z dokumentami niedawno zaginionej kobiety. Początkowe obawy znajdują potwierdzenie – mąż okazuje się być potworem z dość okrutnym hobby, co gorsza – właśnie wraca z delegacji. Ogromnym plusem opowiadania jest niesamowita naelektryzowana atmosfera, bo gdy Darcy dowiaduje się czym zajmuje się jej mąż, zachowuje pokerową twarz, a gdy Bob proponuje, by puścić wszystko w niepamięć i żyć jak dawniej, żona zgadza  się. Pozornie. Oboje odgrywają przed sobą teatr i udają stare, dawne życie, choć ostre szpile wiszą w powietrzu i czytelnik tylko czeka aż zerwą się na głowy bohaterów. Kto kogo zabija? To poufne info dostępne dla tych, którzy zdecydują się kupić książkę.

„Dobry interes”

Drugie od końca opowiadanie to najkrótsza i chyba najsłabsza pozycja zbioru. Dave choruje na raka i został mu niecały rok życia. Na lotnisku napotyka dziwny stragan, gdzie tajemniczy gość o imieniu Bełdia proponuje mu przedłużenie życia w zamian za procent dochodów oraz za wskazanie osoby, której Dave… szczerze nienawidzi. Mężczyzna wybiera swojego przyjaciela, Toma, który od dziecka robi karierę „na plecach” Dave`a i teraz jest piękny, zdrowy i bogaty. Perfidny pakt z diabłem (powtarzajcie w kółko imię Bełdia) skutkuje zamianą ról i powolnym rozpadem życia Toma. Opowiadanie ani straszne, ani klimatyczne – brakuje tu tej dusznej, zepsutej atmosfery, którą odnajdujemy w trzech pozostałych minipowieściach. Mamy okrutną decyzję i jej konsekwentną realizację, ale opisaną dość po łebkach, jakby na kolanie. Również zakończenie rozczarowuje, a szkoda, bo pomysł (choć żywcem powielony ze „Sklepiku z marzeniami”) ma potencjał i można było oczekiwać jego nieco innej realizacji.

„Wielki kierowca”     

Przedostatnią dla mnie (choć oryginalnie drugą) opowieścią jest historia Tess – średnio poczytnej pisarki w średnim wieku, a na dodatek średnio pamiętającą drogę powrotną ze spotkania z czytelnikami. Jej auto łapie gumę, a oferujący pomoc przy zmianie koła dwumetrowy facet gwałci ją, bije do nieprzytomności i, myśląc, że kobieta jest martwa, wrzuca ciało do rowu melioracyjnego. Pisarce jednak udaje się przeżyć, wrócić do domu i obmyślić okrutny plan zemsty… Tekst jest bardzo dobry, obrazowy, ukazujący stuprocentowe zepsucie moralne i to nie tylko mężczyzn. Ku przestrodze powinny przeczytać przede wszystkim kobiety, ale myślę, że jeśli mi opowiadanie się podobało, to panie tym mocniej będą kibicować Tess, a feministki to już chyba w ogóle będą szczytować.

„1922”

Do tekstu podszedłem sceptycznie, więc zostawiłem je sobie na koniec. Lata 20., farmer i spór o ziemię. Żona chce ją sprzedać i przeprowadzić się do innego stanu, Wilfred James nie chce o tym słyszeć. W konflikt zaangażowany jest 14-letni syn. Lubię współczesne realia, więc trochę powiało nudą. Od wczoraj wiem, żeby nie oceniać książek po tytule i lakonicznych opisach na okładkach. Opowiadanie jest świetne – ma kopa i jeśli trzy poprzednie pozycje były z pogranicza sensacji i delikatnego thrillera, „1922” to już mocny thriller, a momentami porządny horror. Scena zasypywania ciała żony w przydomowej studni, bliskie spotkania z natrętnymi szczurami, a przede wszystkim studium przypadku popadania w obłęd – to naprawdę smaczne i chore kąski tej opowieści. Tu wszystko poszło nie tak – od momentu podrzynania gardła żonie schwytanej w jutowy worek, po… no właśnie, pozorne rozwiązanie problemu nakręca spiralę zdarzeń prowadzących do przerażającego finału. Całość ponura, brudna, bez jakiegokolwiek optymistycznego fragmentu; w myśl zasady, że jak coś zaczyna się pieprzyć, to do końca, na całej linii. Bardzo dobry tekst podany w formie jednoosobowej spowiedzi Wilfreda Jamesa.

Recenzowanie opowiadań na bieżąco powinno dać wam obraz całości, więc nie będę przedłużał. Mógłbym napisać, że King świetnie pisze, ma bardzo dobry język i warsztatowo bez zarzutu, ale pomińmy te oczywistości, bo gdy np. ktoś wypuszcza singiel na bicie Scotta Storcha, zbędnym i banalnym byłoby stwierdzenie, że ten gość potrafi robić muzę. Po prostu, King umie pisać i można mu czasem zarzucić słabą selekcję pomysłów na kolejne dzieła, ale umiejętności językowych nikt mu nie odbierze.

W „Czarnej bezgwiezdnej nocy” dostajemy trzy bardzo dobre minipowieści i jedną przeciętną, co nie powoduje u mnie obniżenia całościowej oceny.  To nadal bardzo dobry zbiór, który ludzi straszy ludźmi – ich zdemoralizowaniem, okrucieństwem, wyrachowaniem. Do myślenia daje fakt, że po przeczytaniu książki, bardzo ciężko jest powiedzieć: „Ja na pewno bym tak nie zrobił”. W epilogu King pisze: „(…) uważam, że ludzie w większości są zasadniczo dobrzy. Wiem, że ja jestem. To ciebie nie jestem do końca pewny”. Jak mocne są to słowa przekona się ten, kto przeczyta książkę, postawi się miejscu bohaterów i popatrzy w lustro.

VN:F [1.9.22_1171]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

4 Responses to Stephen King – Czarna bezgwiezdna noc (recenzja)

  1. pawel pisze:

    Polecam”Mgłę ” Kinga

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  2. ada pisze:

    gdy tylko przeczytałam tę recenzję nie mogłam się oprzeć, żeby jej nie skomentować. jestem fanką książek Deana Koontz’a, więc wiem, że naprawdę dobrze pisze, a Ty czytając jego jedną książkę nie możesz oceniać całej jego twórczości.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
    • Kali pisze:

      ada,
      Koontza czytałem więcej niż jedną książkę. W przypadku recenzji horroru przywołałem jego horrorowy dorobek, który jest delikatnie mówiąc trochę infantylny i robiony na jedno kopyto. Zdecydowanie wolę Koontza w realistycznych thrillerach typu „Prędkość” czy „Mąż” – tam pisze świetnie i tej wersji Koontza również jestem fanem.

      VN:F [1.9.22_1171]
      Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  3. monia pisze:

    A ja zrobilam błąd i zaczełam czytac od pierwszego czyli po kolei:)I tak mnie zmrozilo te pierwsze opowiadanie, ze odłożylam na 2 tygodnie ksiazke:))) pozniej bylo juz lepiej i w rezultacie nic zlego o tym tomisku powiedziec nie mogę. Wręcz przeciwnie, zmusza do refleksji. Po przeczytaniu jej juz wiem na pewno, ze nigdy nie mow nigdy:)))No i modle sie abym nigdy nie musiala pokazywac tego drugiego ja:)

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *