Lee Child – „61 godzin” (recenzja)

Szukając jakiejś ciekawej książki przed wyjazdem na urlop, trafiłem na znanego mi Lee Childa, którego „61 godzin” znajdowało się nie tylko na półce „nowości” ale i od razu w wyróżnionym dziale „Top20” czy top ileś tam. Bardziej od chęci sprawdzenia dlaczego gawiedź tak wywindowała tę powieść zachęciło mnie miejsce akcji – Północna Dakota, zima, minus dwadzieścia stopni. Książka w sam raz na upalne plaże Rodos, gdzie jako kulturalny Polak postanowiłem chłodzić się nie tylko zimnym browarkiem i drinkami przy basenie, ale i „mroźną” literaturą popularną.

Książka rozpoczyna się w momencie kiedy luksusowy autokar wiozący staruszków i Jacka Reachera (wieczny autostopowicz), wpada w poślizg i staje unieruchomiony na poboczu drogi, niedaleko miasteczka Bolton. Jest środek zimy, potężny mróz i temperatura w autokarze szybko spada. Na szczęście w miarę sprawnie przyjeżdża miejscowy funkcjonariusz, z którym Reacher  szybko łapie dobry kontakt. Od słowa do słowa dowiaduje się, że w miasteczku grasuje motocyklowy gang narkotykowy, w lokalnym nowoczesnym więzieniu siedzi ich szef i czeka na proces, bo jedynym świadkiem (i to koronnym) nielegalnej transakcji jest emerytowana bibliotekarka, dystyngowana Janet Salter. Staruszki w jej mieszkaniu pilnuje 24 godziny na dobę policja; kilku funkcjonariuszy w domu i kilku na pobliskich ulicach. Co z tym wszystkim ma wspólnego sadystyczny, meksykański gangster o wzroście Danny`ego DeVito, który regularnie kontaktuje się z kimś z Bolton? Co kryje budynek w opuszczonych wojskowych koszarach, którego nie ma na żadnej mapie? Do czego zostało 61 godzin?

Te i kilka innych pytań zadawałem sobie przez pierwsze kilkadziesiąt stron, dopóki nie zorientowałem się, że książka zaczyna mnie lekko nużyć. Nie na tyle aby odłożyć ją na bok, ale wciąż czekałem na jakiś zdecydowany ruch ze strony Reachera lub zamachowca. Tymczasem ani jeden ani drugi nie wydaje się być na tyle zdeterminowany aby rozwiązać sprawę na swoją korzyść. Jack dużo chodzi, dużo rozmawia, obserwuje, pije herbatkę ze świadkiem koronnym i ani razu (aż do finału) nie staje w szranki z wrogiem. Ten marazm to albo oznaka słabszej dyspozycji Lee Childa albo siarczystego mrozu, na który z ciepłych domów nie chcą chyba wychodzić nawet nieustraszeni przestępcy. Skutek jest taki, że książka może nie jest nudna, ale jej monotonne, równe tempo (a w tym gatunku prozy to przecież grzech) i nieco przegadana narracja trochę mnie zawiodły.

Z rzeczy, które mi się jeszcze nie podobały (spokojnie – najpierw wady, później zalety): policja zawarła dość absurdalny układ z miejscowym więzieniem, że jeśli tylko w celach zaczną się jakieś zamieszki i zawyje więzienna syrena, każdy ale to KAŻDY funkcjonariusz w mieście ma czym prędzej pędzić w stronę zakładu karnego. A świadek koronny, leciwa staruszka, zostaje w swoim domu sama jak palec. Child niby jakoś uzasadnia ten zawiły układ policji ze strażnikami, ale trochę to głupawe, prawda? Błędem, ale to już ze strony chyba wydawnictwa czy tłumacza, jest kwestia finału książki. Bo oto po widowiskowej i niebezpiecznej końcówce, w której wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że Jack Reacher pożegnał się z ziemskim padołem, nie ma ani słowa wyjaśnienia, co się w ogóle z nim stało. Żyje? Nie żyje? W angielskiej wersji jest dopisek, że jeśli chcesz się dowiedzieć, co się stało z Jackiem, musisz kupić następną książkę Childa. Dlaczego w polskim wydaniu tego zabrakło, a my zdezorientowani i zszokowani zamykamy książkę – nie mam pojęcia.

Mocny punkt powieści to oczywiście sama postać Jacka Reachera. To typ bohatera, który imponuje męskiej części czytelniczej w każdym wieku: jest byłym wojskowym, podróżuje po kraju bez bagażu, opanowany, inteligentny i dzięki zdolnościom analitycznym i logicznemu myśleniu jest zawsze dwa kroki przed nieprzyjacielem. Po Old Shatterhandzie i Myronie Bolitarze to chyba mój ulubiony bohater współczesnej literatury i podejrzewam, że gdyby Reacher trafił na zebranie kółka szachowego w Kędzierzynie-Koźlu, na pewno akcja spotkania ruszyłaby do przodu, być może nawet trup pościeliłby się gęsto, a Reacher w charakterystyczny dla siebie sposób rozwiązałby każdy problem. Jestem pewien, że większość facetów znających prozę Childa, chciałaby nawet w niewielkim stopniu być Jackiem Reacherem. Ciekawym (i przydatnym dla nieznających głównego bohatera) zabiegiem jest umieszczenie jego CV na samym początku książki – a trochę przez te lata się nazbierało.

Nieduże miasteczko i panująca w nim paranoiczna atmosfera to jedna z ciekawszych kreacji świata, z jakimi ostatnio przyszło mi obcować. Mróz, gang narkotykowy, nietypowy świadek koronny no i policja, która sama tak naprawdę nie wie, co jest ważniejsze: pilnowanie starszej pani czy syrena więzienna. A w tym wszystkim przyczajony morderca, który może być zarówno mieszkańcem Bolton jak i lokalnym policjantem. Powieść ma bardzo fajny klimat i ogólnie, patrząc z perspektywy, dobry pomysł, który miał zostać przekuty w spektakularną fabułę. Nie do końca to się udało. Te parę zgrzytów rekompensują bohaterowie: oprócz jak zawsze świetnego Jacka Reachera, poznajemy plejadę naprawdę dobrze stworzonych charakterów – zagubionego i chyba już trochę leniwego szefa policji, zaradnego i ambitnego funkcjonariusza Petersona, elokwentną panią Salter i przede wszystkim psychopatycznego gangstera z Meksyku, Platona, który okrucieństwa uczył się chyba od Hannibala Lectera.

Książka może się podobać jednym bardziej, innym mniej, jest to oczywiście czysto subiektywne odczucie, jak każda opinia publikowana na naszym blogu. Jednak chyba każdy się zgodzi, że Child bywał  w lepszej formie i znajdzie się kilka książek z Jackiem Reacherem, przy których „61 godzin” wypada bladawo. Z jednej strony „Nie ma lipy”, jak mawia klasyk kulturystyki, Robert Burneika, ale z drugiej „D*py nie urywa”, jak mawiał klasyk mojego liceum, pan od polskiego. Z książką jest trochę jak z drużyną piłkarską: świetny trener, na papierze niby wszystko gra, ale realizacja taktyki kuleje i drużyna nie dość, że nie wygrywa, to jeszcze ogląda się ją bez większych emocji. Mimo wszystko książkę polecam – nie jest to słaba literatura i nie uważam, że straciłem czas, który mogłem poświęcić na wyławianie gąbek z Morza Egejskiego. To wciąż Lee Child, znakomity Jack Reacher, ciekawy świat przedstawiony i dobry pomysł z raczej średnią realizacją. Na szczęście już za rok otrzymamy kolejną porcję przygód wędrownego twardziela – książka będzie miała tytuł „Ostatnia sprawa”. Oby Child dał tym razem z siebie wszystko i oby ten złowrogi tytuł nie zwiastował końca literackiego żywota Reachera.

VN:F [1.9.22_1171]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

4 Responses to Lee Child – „61 godzin” (recenzja)

  1. Andrzej pisze:

    po przeczytaniu tej recenzji a następnie książki nabrałem przekonania, że czytanie recenzji nie ma sensu…Przeczytałem ją trochę przypadkowo (recenzję), czego nie zrobiłem przed przeczytaniem żadnej z 8miu wcześniej przeczytanych książek mówiących o przygodach niezwyciężonego Jacka Reachera i trochę się zniechęciłem. Zniechęciłem na tyle, że 2 razy ją odkładałem , na rzecz innych pozycji z tej serii, ale wreszcie postanowiłem ja ,,zaliczyć”. Tak jak wspomniałem na wstępie czytanie recenzji nie ma sensu, gdyż jest tylko subiektywną oceną danego czytelnika i stanowi indywidualny odbiór. Mnie nie nużyła w ogóle. Przeczytałem ją w 3 wieczory.Każdy rozdział kończy się tak, ze chcesz najszybciej dowiedzieć co będzie dalej. Sprawę głupawego (wg recenzenta) układu policji z więzieniem trzeba traktować jako element fikcji literackiej i tyle.Książka mnie nie zawiodła, mile zaskoczyła (biorąc pod uwagę recenzję) i polecam wszystkim miłośnikom przygód Jacka Reachera.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 3.0/5 (1 vote cast)
    • Kali pisze:

      Andrzej, dokładnie tak – każda recenzja jest naszą subiektywną oceną. Część osób się zgodzi z naszą opinią, część nie. Można czytać recenzje przed przeczytaniem książki, można tego nie robić. I tak zdanie trzeba sobie wyrobić samemu, a później możemy jedynie podyskutować o książce i próbować się przekonać nawzajem:)

      VN:F [1.9.22_1171]
      Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  2. Dorota pisze:

    A mnie się podobała i szczerze polecam..

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  3. MIrek pisze:

    Ja zakupiłem Audiobooka czytanego przez Krzysztofa Globisza. W jego interpretacji ta książka nie nuży, słucha się znakomicie. Nie dotarłem jeszcze do końca ale polecam, jak wszystkie dotychczas przez Krzysztofa Globisza czytane książki.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *