Wojciech Wiktorowski – Upiory Czarnobyla (recenzja + KONKURS!)

Recenzujemy co chcemy – ta parafraza sloganu jednej z rozgłośni radiowych najlepiej określa działalność naszego bloga. Czasem jednak bywa i tak, że odzywają się do nas wydawnictwa, proponując wysłanie danej książki w zamian za napisanie o niej artykułu. Jeśli jakiś tytuł nas zainteresuje, nie gardzimy oczywiście darmowym egzemplarzem. Tak też było z wydawnictwem Marginesy, któremu co prawda dość daleko do regularnego publikowania kryminałów, niemniej jednak i taki znalazł się w jego ofercie. Opis książki „Upiory Czarnobyla” Wojciecha Wiktorowskiego wydał mi się dość interesujący, więc zdecydowałem się podjąć napisania recenzji, choć wiele innych tytułów czeka na moją uwagę od wielu już miesięcy. Książka została mi wysłana, dzięki bogu zmieściła się w skrzynce, więc nie musiałem lecieć na pocztę, a ja dokładnie przejrzałem zawartość koperty i nie znalazłszy w środku żadnych banknotów, voucheru, czy nawet bonu do Biedronki, stwierdziłem, że nie ma wyjścia – znów trzeba będzie podejść do sprawy rzetelnie. Mogło się to skończyć litanią sarkastycznych uwag z mojej strony, a wydawnictwo w najlepszym przypadku usunęłoby nas ze swojej listy mailingowej. Tymczasem okazało się, że „Upiory Czarnobyla” to dziełko całkiem przyjemne.

Tytuł może tutaj co prawda trochę odstraszać, bo nie oszukujmy się, jest po pierwsze dość banalny, a po drugie nasuwa raczej skojarzenia z niskobudżetowym horrorem klasy F, a nie dobrym kryminałem. Uspokajam jednak – z siłami nadnaturalnymi książka ta nie ma nic wspólnego, a „Upiory Czarnobyla” to metafora związana z tym, co działo się po autentycznych wydarzeniach z 1986 roku. Na okładce widnieje napis, że powieść oparta jest na faktach, a w jej opisie przeczytamy, że przedstawione wydarzenia były przedmiotem niejednego już śledztwa, a także publikacji zarówno prasowych, jak i telewizyjnych. Z drugiej strony – ostatnia strona wydawnictwa niesie ze sobą informację mówiącą o tym, że „wszystkie wstępujące w książce postacie i sytuacje są wynikiem kreacji literackiej i nie mogą być utożsamiane z realnie istniejącymi”. Z trzeciej wreszcie – bohaterowie nie mają tutaj nazwisk, a jedynie imiona, inicjały, pseudonimy, czy po prostu nazywani są za funkcją, którą pełnią, jak np. Doktor, czy żona Doktora. Rozumiecie coś z tego? Jeśli powieść oparta jest na faktach, a opisywane wydarzenia były tematem poruszanym w mediach, to jakim cudem mogą być one wynikiem kreacji literackiej? Jeśli jednak jakimś cudem sobie ten paradoks wytłumaczymy i przyjmiemy, że prawdziwy jest tylko fakt katastrofy w Czarnobylu i tuszowania jej śmiertelnych skutków przez polskie władze, to czemu autor nie pokusił się o wymyślenie nazwisk? Dziwne, nieprawdaż?

Zostawmy jednak tę kwestię gdyż w minimalnym tylko stopniu umniejsza przyjemność z czytania „Upiorów…”, niemniej jednak w kolejnym wydaniu zamieściłbym rozdział „Od autora”, w którym ten wyjaśnia dokładnie, w jakim stopniu mamy do czynienia z fikcją literacką. Opisywane dziełko nazywam kryminałem, choć zalążek akcji jest oczywiście stricte sensacyjny. W Czarnobylu dochodzi do awarii elektrowni atomowej, a szczątkowe informacje na ten temat dochodzą do Polski z kilkudniowym opóźnieniem. 28 kwietnia 1986 roku główny bohater, a zarazem narrator powieści, jest nie tylko mocno skacowany, ale w dodatku musi udać się do mało znanej placówki badawczej, gdyż redakcja, w której pracuje, uznała, że trzeba pokazać rodakom najnowocześniejszą w kraju aparaturę do mierzenia zanieczyszczeń powietrza. Jak na złość okazuje się, że podczas rutynowego pomiaru, pracownicy laboratorium odkrywają, iż skażenie wielokrotnie przekracza dopuszczalne normy. Dziennikarzowi trafia się tym samym temat życia, ale nie może z tym nic zrobić – wieczorem dociera do kraju informacja o katastrofie w Czarnobylu, a narrator dostaje zakaz dzielenia się z opinią publiczną swoimi obserwacjami, o możliwości zrobienia reportażu z kamerą nie wspominając. Jest on jednak uparty. Zaczyna drążyć temat, a sprawę komplikuje dodatkowo śmierć niejakiego Doktora – fizyka, który mógł przygotować niezależny raport i poinformować rodaków o faktycznej skali zagrożenia. Mamy więc nieboszczyka, a wokół tej śmierci będą oscylowały dalsze wydarzenia. Władze mówią bowiem o samobójstwie, a główny bohater, jako że zdążył pracownika laboratorium poznać, nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń. Od tej pory wyjaśnienie tej zagadki będzie życiowym celem głównego bohatera, a z czasem stanie się wręcz jego obsesją.

„Upiory Czarnobyla” to książka z punktu widzenia fabuły naprawdę ciekawa. Wojciech Wiktorowski, jak przystało na dziennikarza, potrafi operować słowem, pióro ma lekkie i całkiem nieźle jak na debiutanta w świecie beletrystyki kryminalnej stopniuje napięcie. Główny bohater książki to dziennikarz z co najwyżej średniej półki, trochę pechowiec, który jednak wznosi się na wyżyny swoich zdolności, by tylko wyjaśnić zagadkę. Bywa i tak, że posuwa się do działań wątpliwych etycznie, żeby prawda o śmierci Doktora ujrzała światło dzienne. Co więcej, jest on idealistą – nie robi tego dla sławy i pieniędzy, a przynajmniej nie jest to najważniejszy cel przyświecający jego działaniom. Śledztwo głównego bohatera jest więc mniej lub bardziej błyskotliwe, a kolejne fakty, które wychodzą na jaw, tylko pogłębiają wrażenie tajemniczości. Dowiadujemy się bowiem m.in., że w tamtych czasach zrzucenie kogoś z dużej wysokości było popularnym sposobem na pozorowanie samobójstwa, często stosowanym przez służby specjalne i trudnym do podważenia. Przy oknie, z którego Doktor rzekomo wyskoczył, miały znajdować się złożone ubrania (składać rzeczy przed samobójstwem? – toż to przeniesienie pedanterii na wyższy poziom…), a do mieszkania jednej z sąsiadek zadzwonił w ów dzień dzwonek, ale ta nie otworzyła drzwi zobaczywszy przez judasza zakrwawioną twarz. Zainteresowani? Zachęcam w takim razie do zapoznania się z „Upiorami Czarnobyla”.

Nie da się ukryć, że intrygująca zagadka kryminalna, ciekawa fabuła i lekka narracja to główne zalety tej książki, które sprawiają, że mogę spokojnie opisywane wydawnictwo naszym czytelnikom polecić. Mają wszak „Upiory…” kilka pomniejszych wad, których, chcąc nazywać się rzetelnym recenzentem, nie mogę przemilczeć. Cieszy mnie z jednej strony, że autor nie przejmuje się zbędnymi szczegółami, nie zanudza czytelnika niepotrzebnymi opisami, a akcja sprawnie i szybko idzie do przodu. Dobrze, że jego bohater nie czerpie z mankellowskiego Kurta Wallandera, któremu dotarcie z jednej ulicy na drugą zajmuje 7 stron i kilkadziesiąt razy podczas powieści musi iść siku, niemniej jednak przesada w drugą stronę też jest niewskazana. Przede wszystkim bowiem – w „Upiorach Czarnobyla” mamy do czynienia z dość dużymi przeskokami w czasie i tak naprawdę przez większą część powieści nie wiemy, w którym dokładnie roku rozgrywa się akcja i jak dużo czasu minęło od wydarzeń opisanych w poprzednim rozdziale. Pierwszy z nich następuje już w początkowych fragmentach powieści, a czytelnik tak naprawdę nie jest do końca przekonany, czy tkwi jeszcze w PRLu, czy to już okres po przemianach. Oczywiste to przeoczenie i dziwne tym bardziej, że określanie czasu akcji nie należy do specjalnie wyrafinowanych sztuczek literackich… Inna sprawa to opis dziennikarskiego śledztwa głównego bohatera. Lubię książki, w których protagoniści należą do czwartej władzy, gdyż sposób zbierania przez nich informacji jest zwykle szalenie ciekawy, błyskotliwy i można się z takiej lektury tak naprawdę wiele nauczyć. Tymczasem niestety Wojciech Wiktorowski szczegółów w tym względzie ewidentnie nam poskąpił. W wypowiedziach narratora pojawiają się informacje w stylu – znalezienie takiej a takiej informacji zajęło mi cały dzień – ale nie wiemy zupełnie, jak do tego doszło. Jest to duże uproszczenie i wpływa na obniżenie autentyczności głównego bohatera. A przecież Wojciech Wiktorowski jako dziennikarz z pewnością mógłby niejeden trick bez uszczerbku dla swojej kariery zdradzić. Trzecia sprawa to niewielka ilość szczegółów związanych z autentycznym zagrożeniem promieniotwórczym będącym wynikiem katastrofy w Czarnobylu. Pojedyncze fragmenty związane z tym tematem pojawiają się na łamach powieści i widzimy z nich, że autor zna się na rzeczy, a na pewno dysponuje większą wiedzą niż przeciętny zjadacz chleba. Nie oczekuję oczywiście od Wojciecha Wiktorowskiego poziomu szczegółów a’la Frederick Forsyth, czy Tom Clancy, niemniej jednak obcując z książką tego typu, chciałbym trochę bardziej zgłębić temat i więcej z niej wynieść.

No dobra, czepialstwo czepialstwem, ale „Upiory Czarnobyla” to naprawdę powieść nadspodziewanie ciekawa, lekka i przyjemna, choć poruszająca szalenie poważny problem. Gdybym miał porównać ją do filmu, napisałbym, że choć nie jest to wysokobudżetowa produkcja, która zaskakuje efektami specjalnymi i dokładnością wykonania, ani nawet nie należy do dzieł niszowych, przy których orgazmów dostawać będą ci dziwnie ubrani hejterzy mainstreamu, tak jest naprawdę porządnym produktem, przy którym choć nie uniknięto błędów, to jest w stanie spodobać się szerszej publiczności, do której niestety raczej nie dotrze, no chyba że ta recenzja jest w stanie ten stan rzeczy zmienić. Innymi słowy – książka Wojciecha Wiktorowskiego to wysokiej klasy dzieło ze średniej półki, które, co mam zaszczyt ogłosić, mamy Wam do rozdania w trzech egzemplarzach. Jakie są warunki? Pierwszy już spełniliście, czyli dotarliście do końca tej recenzji, bo taki miałem szatański plan, by informację o konkursie zakamuflować w zakończeniu. Drugi warunek to bycie lubisiem naszego profilu na Facebooku (osoby nieposiadające konta przepraszamy za dyskryminację), a trzeci – odpowiedź na następujące pytanie – narrator „Upiorów Czarnobyla” jest trzecim protagonistą reprezentującym świat mediów spośród książek zrecenzowanych na ReadFreaku. Kim są pozostali dwaj (czy raczej, podpowiadając, pozostałe dwie)? Wymień z imienia i nazwiska. Na odpowiedzi czekamy pod adresem kontakt@recenzja-ksiazki.pl. Pierwsze trzy poprawne odpowiedzi wygrywają.

VN:F [1.9.22_1171]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)

2 Responses to Wojciech Wiktorowski – Upiory Czarnobyla (recenzja + KONKURS!)

  1. Asia pisze:

    Bardzo się ucieszyłam, gdy wygrałam te upiory, bo z wyjątkiem oceny Harry’ego Hole’a, ktorego bardzo lubię, zgadzałam się ze wszystkimi waszymi ocenami. Muszę jednak powiedzieć, że mnie Upiory Czarnobyla mocno rozczarowały i gdyby nie to, że książkę wygrałam, mocno żałowałabym wydania na nią pieniędzy. Sam styl pisania tego autora średnio mi odpowiadał i czytanie po prostu mnie męczyło. Nie wiem czy byłam zbyt mało skupiona, czy to sposób prowadzenia akcji, ale wielokrotnie musiałam się cofać o kilka czy nawet kilkanaście zdań by zorientować się o kim jest aktualnie mowa. Zakończenie niezbyt powalające, ogólnie sam pomysł całkiem ciekawy, ale wykonanie słabe.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
  2. Kali pisze:

    Poprawne odpowiedzi to:

    1. Paddy Meehan z „Pola Krwi”
    2. Annika Bengtzon z „Zamachowca”

    Książki wysyłamy do Magdy F., Ali G. oraz Asi W.

    Gratulujemy!;]

    VN:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *