Marcin Ciszewski – „Upał” (recenzja)
Istnieje wiele stereotypów związanych z mężczyznami. Dla przykładu – ponoć co godzinę myślimy o seksie. Totalna bzdura. Myślimy o nim co najmniej raz na 10 minut. Jakby nie było – wśród tego typu obiegowych opinii znajdzie się również z pewnością zamiłowanie do piłki nożnej. Jako że jestem osobą przekorną z natury, to i w tym przypadku się wyłamałem. Futbolu nie lubię, nie oglądam i otwarcie ignoruję. Zanim jednak pomyślicie, że moja dziewczyna jest najszczęśliwszą osobą na świecie, napiszę, że namiętnie śledzę rozgrywki NBA… Wracając jednak do naszego tak zwanego sportu narodowego, mój brak sympatii do tegoż nie zmienia faktu, że fabuła książki pt. „Upał” szalenie mnie zainteresowała. Opowiada ona o zamachu terrorystycznym, a jej akcja osadzona została nie tylko we współczesnej Warszawie, ale co najciekawsze – podczas Euro 2012. Nie mogłem sobie takiej gratki podarować, a dodatkowo kuszące było zamieszczenie tutaj z okazji pierwszego dnia mistrzostw recenzji książki o nich traktującej. Dlatego też drogie Panie, których mężczyźni będą wyłączeni z życia związkowego przez najbliższe kilka tygodni, wykorzystując swój testosteron nie tak, jakbyście sobie tego życzyły, kliknijcie „lubię to” pod recenzją, powiedzcie o ReadFreaku swoim koleżankom i na wszelki wypadek uśmiechajcie się do wszystkich facetów w New Erach – to mogę być ja.
„Upał” Marcina Ciszewskiego jest książką typowo sensacyjną, którą jednak powinienem zaliczyć do działu science-fiction. Jaki jest bowiem zalążek akcji? Polska na Euro 2012 wychodzi z grupy. Co za niedorzeczność! W kraju, w którym po wygranym meczu reprezentacji Polski rodacy wyłączają PlayStation, a kibicie zamiast „jeszcze jeden”, śpiewają „chociaż jeden”, jest to bardzo odważne rozwiązanie fabularne, choć z punktu widzenia książki oczywiście konieczne. A że wyobraźni nie powstydziłby się nawet Stanisław Lem i to w dodatku po konsultacji z kilkoma innymi klasykami literatury SF, tym bardziej możemy autorowi pogratulować. Z tego co się zresztą zorientowałem, Marcin Cieszewski nie stroni w swoich książkach od popuszczania wodzy wyobraźni. W jednej z jego powieści akcja została umieszczona podczas współczesnej epoki lodowcowej, a w innej bohaterowie przenoszą się w czasie. Wszystko mogę zrozumieć, ale z tym wyjściem Polaków z grupy to już lekka przesada. Ja sam co mistrzostwa mówię otwarcie, iż jestem skłonny założyć się z każdym o stówkę, że nie strzelimy na nich nawet gola. Oczywiście we wszystkich bodaj przypadkach bym przegrał (w walce o honor jesteśmy w końcu nie do pokonania już od setek lat), ale fakt, że nikt mimo głębokiej wiary w naszą reprezentację nie podjął jeszcze wyzwania, mówi bardzo dużo. Jacy z Was patrioci, ja się pytam?
No dobra, nabijanie się z polskiej reprezentacji piłki nożnej należy do najprzyjemniejszych sposobów zamiany na ironię buzującej we mnie żółci, niemniej jednak zmuszony jestem napisać, iż wydarzenia przedstawiane w „Upale” opisane zostały mocno realistycznie i całość robi po prostu piorunujące wrażenie. Na okładce przeczytałem co prawda, że autor stworzył w książce „na tyle wiarygodny scenariusz zamachu terrorystycznego, że najprawdopodobniej już jest pod stałą obserwacją polskich służb specjalnych” i jest to mocno przesadzony frazes reklamowy, niemniej jednak miał Marcin Ciszewski świetny pomysł, który zrealizował w sposób przeze mnie dotąd wśród polskich pisarzy niespotykany. Nikt oczywiście go teraz nie inwigiluje, a autor przytoczonego tekstu powinien mocno puknąć się w czoło, bo nie jest to aż tak duży poziom operowania szczegółem. Znam co najwyżej kilku pisarzy, którzy mogliby stworzyć dzieło w ten sposób opisane – na pewno Frederick Forsyth za swoich najlepszych lat, może Tom Clancy… Marcin Ciszewski nie miał jednak zapewne do dyspozycji tysiąca researcherów, a to co stworzył i tak godne jest najwyższego podziwu.
Mamy czerwiec 2012 roku. Na dworze upał jak cholera, do tego stopnia, że nawet klimatyzacje średnio dają sobie z nim radę. Polska wychodzi z grupy (no nie mogę…), na ulicach Warszawy panuje euforia i wszyscy szykują się do meczu ćwierćfinałowego z Niemcami. Policja jednak spokojnie spać nie może. Rankiem, dzień po ostatnim meczu grupowym, dwa dni przed ćwierćfinałem, w okolicach Dworca Centralnego dochodzi do nieudanego zamachu terrorystycznego. Pewien Pakistańczyk obwieszony ładunkami wybuchowymi niczym amerykański raper biżuterią, chciał się ot tak wysadzić w centrum stolicy, ale bidula nie mógł sobie poradzić z wadliwym, jak się później okazało, detonatorem. Niezależnie od tego, specjalna grupa zabezpieczająca mistrzostwa przed atakiem terrorystycznym pod wodzą głównego bohatera książki – Jakuba Tyszkiewicza – dotarła do pewnej mocno podejrzanej fundacji, w której działa inny tajemniczy przyjemniaczek pochodzenia arabskiego. Te dwa fakty wystarczą, by postawić na nogi wszystkie i tak działające na maksymalnych obrotach służby bezpieczeństwa. Rozpoczyna się śledztwo, które zatacza coraz szersze kręgi, a działania bohaterów ograniczane są ich życiem osobistym, przeszłością i przede wszystkim polityką. Okazuje się bowiem, że sami terroryści nie są jedyną przeszkodą w działaniach Tyszkiewicza i spółki. Na drodze stają mu m.in. szefowie innych służb i politycy, którzy nawet w chwilach zagrożenia chcą jak najwięcej ugrać dla siebie (jedynie nienazwany z imienia i nazwiska premier zachowuje zdrowy rozsądek), niejasne przez dłuższy czas uwikłania i koneksje funkcjonariuszki Agencji Bezpieczeństwa Narodowego Katarzyny Marii Potockiej, jak również niewdzięczna i niesprawiedliwa żona, której zachowania nie można usprawiedliwić nawet ciążą, a mam wrażenie, że i przed nią była niezłą suką. Takie życie.
Akcję sensacyjną i sposób jej opisywania mogę chwalić na wiele różnych sposobów. Tempo jest odpowiednie, napięcie rośnie ze strony na stronę, a poziom szczegółowości w opisach jest na tyle duży, by świetnie wczuć się w przedstawiane wydarzenia, ale jednocześnie nie zanudzić przy trzystronnicowym opisie działania jednego pistoletu, jak to ma miejsce u wspomnianych wyżej klasyków gatunku. Inspiracje poszły tutaj w dobrą stronę. Ciszewski łączy pozornie niezwiązane ze sobą wątki, wszystko zaczyna z czasem tworzyć sens, a kolejne karty powieści prowadzą nas do – nie lubię nadużywania tego słowa, ale tym razem sobie pozwolę – epickiego finału, któremu daleko do sztampowości, a w dodatku jest tak dobrze opisany, że dokładnie mogłem sobie wszystko wyobrazić i to bynajmniej nie dlatego, że od prawie roku już mieszkam w Warszawie. Autor nie ustrzegł się co prawda błędów, zarówno tych merytorycznych, jak i związanych, że tak powiem, z wyborami artystyczno-językowymi. Jeśli chodzi o pierwszą grupę, wynalazłem dwa potknięcia. Przede wszystkim – jeden z policjantów oskarża w którymś momencie zatrzymanego delikwenta o pedofilię. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że ten uprawiał seks z dwoma szesnastolatkami. Panie Ciszewski, to nie Stany Zjednoczone i jak mówi popularny żartobliwy tekst, w naszym kraju figlować można od piętnastu, a oglądać od osiemnastu (czyli trzy lata z zawiązanymi oczami). Zaszła tu oczywista inspiracja filmami/serialami z USA, lecz dziwię się, że nikt tego przede mną nie wychwycił. Druga sprawa – policjanci w pewnym momencie rozważają, gdzie może dojść do głównego ataku terrorystycznego. Jednym z pomysłów jest stadion we Wrocławiu. Kolejny błąd – w stolicy Dolnego Śląska mistrzostwa kończą się na fazie grupowej.
Tyle jeśli chodzi o kwestie merytoryczne. Jest wszak kilka innych błędów, które jestem w stanie wytknąć Marcinowi Ciszewskiemu. Otóż o ile główny wątek jest mocno realistyczny, a intryga została obmyślona wprost rewelacyjnie, tak pomniejsze wydarzenia, czy pojedyncze zachowania bohaterów są często przesadzone. Wszystko na pewno mogłyby się wydarzyć, ale nie kilku osobom na przestrzeni trzech dni. Co więcej, autor za bardzo wziął sobie do serca tworzenie barwnych postaci. Wynikiem tego, zwłaszcza te trzecioplanowe są mocno przerysowane, a wręcz karykaturalne. Może to denerwować. Marcin Ciszewski nie jest również mistrzem ironii – na pewnym etapie pojawia się maniera dopisków w nawiasach, które miały być w założeniu śmieszne, ale w praktyce zaliczam je do niezbyt udanych retardacji. To nie wszystko – „Upał” pozbawiony jest puenty, o którą aż się prosi i ja sam miałem na nią co najmniej kilka pomysłów. Zamiast tego otrzymaliśmy wstęp do kolejnego dzieła, co w takiej formie jak tutaj jest raczej rzadkością. Nie podoba mi się również, że nie wszystkie wątki zostały do końca rozwiązane. Jest to zresztą częsty błąd autorów z kręgu literatury kryminalno-sensacyjnej. Pisanie, że wiele kwestii pewnie nigdy nie zostanie wyjaśnionych, albo stanie się to dopiero za wiele miesięcy, to czyste pójście na łatwiznę. Sorry Winnetou.
Ok, wymieniłem kilka wad, lecz zaznaczyć muszę jasno – w minimalnym tylko stopniu ograniczyły one przyjemność, którą czerpałem z obcowania z nowym wydawnictwem Marcina Ciszewskiego. „Upał” otarł się w moim odczuciu o ideał i jest z pewnością najlepszą książką, jaką czytałem na przestrzeni ostatnich miesięcy. Świetna intryga, lekki język, oryginalny pomysł, napięcie, niebanalne i świetnie opisane zakończenie, ciekawi główni bohaterowie – to tylko najważniejsze zalety dzieła. Ja sam zresztą muszę chyba przewartościować opinię, której dałem wyraz w pierwszej recenzji, jaka znalazła się na ReadFreaku. Pisałem wtedy, że nie jestem przekonany do twórczości popularnej powstającej w naszym kraju. W chwili obecnej zwracam honor. Jacek Piekara, Jakub Żulczyk, Mariusz Czubaj, Marek Krajewski, chwalony przez współautora bloga, mnie jeszcze nieznany Eugeniusz Dębski, czy Marcin Ciszewski, który właśnie dołączył do tego grona – jest to silna reprezentacja, jak na kraj, w którym połowa obywateli nie czyta książek. Przypuszczalnie zresztą to ta sama grupa, która wierzy w sukces Polski na Euro 2012. Ja sam zasiądę dziś przed telewizorem z piwem w jednej ręce i chipsami w drugiej i podczas gdy kilkanaście milionów moich rodaków przeżywać będzie katusze, ja pozwijam się trochę ze śmiechu. Nie zachęcam broń boże do bojkotu mistrzostw. Nie uznajcie mnie za jednego z idiotów, którzy zapowiadają blokady dróg, czy stadionów podczas imprezy, której organizacja jest naprawdę dużym sukcesem i powinniśmy zrobić wszystko, by wyciągnąć z niej jak najwięcej. Niemniej jednak uważam, że między meczami można znaleźć czas na dobrą lekturę. Jeśli więc macie na to ochotę, „Upał” jest pozycją obowiązkową, od której należy zacząć. Czytanie tej książki podczas mistrzostw będzie zresztą dodatkową przyjemnością.
Recenzja recenzji i nie tylko. Jak to możliwe, że osoby czytające książki piszą „tą”, zamiast „tę” i nie odróżniają „dwoma” od „dwiema”? Może to też jakoś świadczy o książkach, które czytają?
chyba ktoś tu wagarował na polskim…:P nic straconego, poszperaj trochę w necie.
Od czasu do czasu tu wpadam po ciekawą recenzję. Nawet, zachęcony sięgnę czasami po recenzowaną książkę. Tą jednak recenzję przeczytałem z ciekawości, bo „Upał” już przeczytałem jakiś czas temu.
Prozę pana Ciszewskiego czytam zawsze z zainteresowaniem, niemniej jednak wydaje mi się, że to jest chyba najsłabsza pozycja, taka trochę na siłę. „Mróz” miał w sobie powiew świeżości którego zabrakło „Upałowi”.
Mam też wrażenie, że autorowi tej recenzji nie udało się uniknąć błędu merytorycznego: zakończenie „Upału” jest wprowadzeniem do „www.ru2012.pl” która jest wcześniejszą książką a nie kolejną (mam tu na myśli chronologię tworzenia) . Ale tak poza tym, to recenzja jest fajna 🙂