Jacek Piekara – „Przenajświętsza Rzeczpospolita” (recenzja)
Rzadko kiedy sięgam po książki współczesnych polskich pisarzy. Mimo wykształcenia filologicznego i nieskrywanej sympatii do niektórych klasyków rodzimej literatury, niewiele jest we mnie wiary w wysoki poziom twórczości popularnej, powstającej w naszym kraju. Być może jest to błędne założenie, gdyż, bądź co bądź, cenię Krajewskiego, a na początku roku przeczytałem (czy raczej pochłonąłem) książkę pt. „Instytut” autorstwa Jakuba Żulczyka, którą mogę z czystym sumieniem polecić. Na „Przenajświętszą Rzeczpospolitą” natrafiłem przypadkiem, przeglądając nowości wydawnicze na jednej ze stron internetowych. Nie miałem jak dotychczas pojęcia kim jest Jacek Piekara i tym większy szok przeżyłem w Empiku, gdy zobaczyłem, jak wiele ładnie wydanych książek jego autorstwa znajduje się na półkach w dziale „fantastyka”. Do „Przenajświętszej…” nie przyciągnęło mnie więc nazwisko autora, czy warstwa fabularna (seryjny morderca-zboczeniec zabijający młode zakonnice z pewnością by ją ubarwił), ale przede wszystkim kreacja świata, jaką zaprezentował nam pisarz z Krakowa.
Akcja „Przenajświętszej…” umieszczona jest bowiem w Polsce w bliżej nieokreślonej przyszłości. Jest to kraj brudny, zniszczony, znajdujący się na skraju bankructwa, pogrążony w opadach kwaśnych deszczy, tak zanieczyszczony, że od dłuższego czasu nie widać nawet słońca, o gwiazdach nie wspominając. Przenajświętsza Rzeczpospolita (bo tak się właśnie w książce nasza ojczyzna nazywa) to państwo religijne, fanatyczne i skorumpowane, opanowane przez nieuczciwych polityków (też mi nowość) i nieuleczalne choroby. Na ludziach prowadzone są eksperymenty medyczne, a Śląsk zamieniony został w obóz koncentracyjny, choć, jak podaje narrator, nie w znaczeniu II wojny światowej – można się tam nawet nieźle ustawić. O ile mnie pamięć nie myli, na przestrzeni całej książki pojawia się tylko jeden adres – ulica Rydzyka. W takiej właśnie scenerii swoje perypetie przeżywają bohaterowie „Przenajświętszej…”. Jaranko?
No dobra, wszystko fajnie, ale kim są ci bohaterowie i o co w ogóle chodzi? Na przestrzeni ponad czterystu stron śledzimy perypetie pisarza, poety, urzędnika, biskupa, posła, senatora i kilku innych jeszcze postaci. Każdy próbuje jakoś w owym świecie się odnaleźć, a część z bohaterów kombinuje, jak zdobyć fortunę. Na Suwalszczyźnie bowiem odkryto ogromne złoża ropy naftowej. Przenajświętsza Rzeczpospolita ma więc szansę wyjść z długów i stać się ważnym państwem na międzynarodowej mapie. Działaniom bohaterów (jedni próbują po prostu przeżyć, inni, jak wspomniałem, zarobić, a jeszcze inni walczą głównie z wyrzutami sumienia) towarzyszą alkohol, narkotyki, wyuzdany seks i wszechobecne przekleństwa.
No właśnie. Trochę już w życiu przeczytałem, ale przyznać muszę, że tak niecenzuralnej książki jak „Przenajświętsza” jeszcze w rękach nie trzymałem (wow – rymy niczym u Ryśka, co reprezentuje biedę). Przeklinają wszyscy, czy to senator, czy biskup. Wszyscy również uprawiają seks. Wszyscy chleją i ćpają. No, może trochę uogólniam, ale macie dzięki temu obraz całości. Pojawił się już Jakub Żulczyk, więc przytoczmy go jeszcze raz. „Instytut” napisany został mocno dosadnym językiem, a moja babcia po przeczytaniu tegoż dzieła zapytała mnie, czy tak rzeczywiście mówią młodzi ludzie (true story). Jacek Piekara natomiast przekroczył wszelkie granice (tylko nie wyskakujcie mi tutaj z jakimiś onanistyczno-postmodernistycznymi dziełami – to oczywiste, że są tacy, którzy używają bluzgów jeszcze częściej. My jednak zajmujemy się literaturą…), ale nie sposób tego uznać za wadę książki. W brudnym i zniszczonym świecie, używa się brudnego i zniszczonego języka. Operując piękną polszczyzną rodem z wierszy któregoś z narodowych wieszczów, popadłby autor w śmieszność. No dobra, trochę przesadza, ale dosadność niektórych sformułowań budzi wręcz szczery uśmiech. Pomiędzy bluzgami zawiera Piekara również sporo odważnych spostrzeżeń, dotyczących losów Polski. W usta jednego z bohaterów wkłada następujące słowa: „Ogromna siła tkwi w twoim narodzie mój chłopcze. Tyle klęsk, tyle tragedii, tyle krwi. I tyle bezsensownego honoru, nikomu niepotrzebnej odwagi, zbędnej godności. Tyle zdrady i tyle nigdy niewysłuchanych modlitw. Nawet nie wiesz, jak smacznym możecie stać się pożywieniem” (cytaty z recenzowanej książki za: J. Piekara: „Przenajświętsza Rzeczpospolita”, Lublin 2011). No i jeszcze jeden, mój ulubiony fragment – mowa pozornie zależna z perspektywy polityka: „Z sali między innymi pytano go, czy wie, jak długo czeka się na wizytę u lekarza specjalisty. A skąd on, kurwa, miał to wiedzieć, skoro nigdy w życiu nie korzystał z publicznych placówek? Zresztą trzeba było być samobójcą, żeby pójść do przychodni albo państwowego szpitala. Miałeś wtedy szczęście, jeśli nie skończyłeś w magazynie części zamiennych…”.
Ok, wiemy już, że w „Przenajświętszej…” świat jest pociągający, dużo w niej przekleństw i seksu, ale co z samą fabułą? Czy dla niej też warto sięgnąć do dzieła Piekary? Uwaga, pierwszy raz w życiu napiszę coś krótko i na temat – książka wciągająca jest mniej więcej do 3/4 objętości. Czytając dzieło balansujące na granicy science fiction, którego akcja umieszczona jest za lat „dzieści”, zgadzam się na pewną konwencję. W ramach tej konwencji wydarzenia muszą jednak logicznie wiązać się ze sobą. Pod koniec dzieła Piekary pojawiają się niestety takie, którym odmówić trzeba sensu, a i ciąg przyczynowo-skutkowy momentami kuleje. Dodać do tego możemy niezbyt pociągające zakończenie oraz kompletny brak puenty i wniosek nasuwa się jeden – autor końcówkę zawalił na całej linii. Tak jak ja kwestię pisania krótko i na temat.
Na samo zakończenie warto poruszyć jeszcze jeden aspekt książki. Dzieło Piekary oprócz swych ewidentnych właściwości pozwalających zaliczyć je do literatury popularnej, ma aspiracje (przeczytamy to choćby na okładce) do nazywania się antyutopią. Jeśli utwór należący do tego gatunku za Wikipedią określimy jako: „przedstawiający społeczeństwo przyszłości, którego organizacja polega na ograniczaniu wolności jednostki poprzez całkowite podporządkowanie jej dyktatorskiemu systemowi władzy” (http://pl.wikipedia.org/wiki/Antyutopia – aktualizacja 18.03.2011), to (wykreślając słowo „całkowite”) mniej więcej będzie to zgodne z prawdą. W Przenajświętszej Rzeczpospolitej nie ma nawet pozorów normalności. Kraj jest brudny, zniszczony i momentami wręcz groteskowy, a z tego faktu zdają sobie sprawę zarówno narrator, bohaterowie, jak i czytelnik. Poza schematy literatury popularnej wychodzi autor również przy okazji nazywania swoich bohaterów. Atlas Symbol, senator Kardupell, Amalryk Dymała, poseł Lepki, pan Światłoniesień – mówi to samo za siebie i, choć z początku denerwuje, szybko można się przyzwyczaić.
„Przenajświętsza Rzeczpospolita” po zakupie trafić miała z numerem 5 na półkę książek oczekujących na przeczytanie. Postanowiłem jednak rzucić okiem na pierwsze kilkanaście zdań, by zorientować się w sposobie pisania Jacka Piekary. Ani się obejrzałem, a kilkanaście zdań przerodziło się w kilkadziesiąt stron i ku rozpaczy oczekujących pisarzy szkockich, szwedzkich i norweskich, Polak niespodziewanie wepchał się do kolejki (jakby potraktować tę metaforę dosłownie, to w sumie nic dziwnego). Książka wciąga bowiem od samego początku, głównie za sprawą opisanej przeze mnie, jakże pociągającej kreacji świata. Słaba końcówka i brak puenty to ewidentne wady, ale nie jest to w końcu kryminał, by zniszczyły przyjemność obcowania z całością.
Bardzo spodobala mi sie panska recenzja, m.in. bo jest odwazna. Ja mieszkam w Berlinie, duzo jest o mnie w google i po dlugiej fazie dziennikarstwa od paru lat pisze ksiazki, niedlugo ( za 10 dni) ukaze sie w warszawskim wyd. Studio Lissner najnowsza „Witaj Ger-manio”. Jest to odpowiedz na ksiazki Steffen Möllera o Polsce i pokazuje glownie Niemcy okiem osoby pochodzacej z Polski, czyli moim ( estem emigrantka „marcowa”). Jest z powodow historycznych duzo ostrzejsza od Möllera, niemniej jemu tez sie bardzo podoba. Myslalam, ze poprosze o recenzje korespondenta Rzepy w Berlinie, Piotra Jendroszczyka, ale on gdzies zniknal.Zreszta nie wiem, czy pisze recenzje. Czy byly Pan zainteresowany? Mozna oczywiscie wyslac po prostu na adres wydawnictwa, ale wtedy moglaby sie gdzie platac po polkach. Z uszanowaniem, Viktoria Korb