Umberto Eco – Cmentarz w Pradze (recenzja)
Bardzo cenię sobie postać Umberto Eco. Jest on przede wszystkim autorem jednej z moich ulubionych książek ever, czyli „Imienia róży”. Nie wiem, czy w takim osobistym rankingu zajęłaby pierwsze miejsce (co jednak bardzo prawdopodobne), lecz na pewno znajduje się w ścisłej czołówce. Tym bardziej ciekawy może się wydać fakt, że „Cmentarz w Pradze” to literacko moje drugie zetknięcie z tym pisarzem. Umbero Eco jest jednak również teoretykiem literatury, więc na studiach miałem do czynienia z niejednym jego tekstem. Jak na przedstawiciela takiej profesji, jego artykuły są wyjątkowo strawne i stanowią przyjemną odskocznię od pozostałych zapaleńców, którzy na każdej stronie ewokują transcendentne toposy emotywnych, paronomastycznych idei, mających charakter suplikatoryjny i ekshoratywny, będących paralelą inwariantów skodyfikowanych ekwiwalentnie na zasadzie intersemiotycznych intersubiektywności. Eco w swoich tekstach teoretycznych ma ciekawe rzeczy do powiedzenia i robi to w przystępnej dla każdego zjadacza chleba formie. Jest również niesamowitym erudytą i bardzo sprawnym pisarzem. Do „Cmentarza w Pradze” podchodziłem więc z wyjątkowym entuzjazmem. Czy dzieło to było w stanie mnie porwać?
Wracając jednak do „Imienia róży” – jest to książka rewelacyjna pod wszystkimi względami. Z powodzeniem może ją polubić każdy miłośnik literatury popularnej, lecz ja, czytając ją bodaj podczas wakacji po pierwszym roku studiów polonistycznych, tym bardziej mogłem docenić kunszt autora i liczne smaczki w niej zawarte. Debiutancka powieść Eco jest bowiem nie tylko wartościowym kryminałem rozwijającym znakomicie klasyczne podejście do tego gatunku, osadzonym w średniowiecznym świecie, ale również dziełem stylizowanym na czternastowieczną kronikę, będącym doskonałym pastiszem sposobu pisania i mentalności tamtych czasów. Nie ukrywam więc, że przeczytanie na studiach kilku autentycznych tekstów tego typu sprawiło, że „Imię róży” zrobiło na mnie wrażenie piorunujące. Owszem, przeciętny czytelnik nie odnajdzie przyjemności w obcowaniu z pojawiającymi się z rzadka z pozoru nudnymi retardacjami jak np. dość długi opis snu głównego bohatera, niemniej jednak, jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności się z tym dziełem zapoznać, z czystym sumieniem zachęcam, by zaległość tę nadrobić.
Nic dziwnego więc, że gdy tylko dotarły do mnie informacje na temat nowej książki Eco, postanowiłem się z nią jak najszybciej zapoznać. Akcja osadzona jest tutaj w drugiej połowie XIX wieku i choć jest to w moim odczuciu okres dużo mniej pociągający niż średniowiecze, inne aspekty dzieła wydawały się być nie lada kąskiem. Wydawca zapewniał bowiem, że mamy do czynienia z książką kryminalno-szpiegowską, zbudowaną wedle „najlepszych wzorów XIX-wiecznej powieści przygodowej”, „ciekawą intrygą o zaskakującym rozwiązaniu” (informacje te zaczerpnąłem z profilu FB wydawnictwa) i generalnie powieścią traktującą o spiskowych teoriach dziejów (to już okładka). Od razu przyszedł mi na myśl Dan Brown, a że wiem dobrze, iż Umberto Eco wziąwszy pod uwagę poziom sprawności literackiej i aspekt intelektualno-erudycyjny jest przy nim jak ReadFreak przy innych blogach z recenzjami książek – byłem szalenie ciekaw, jak autor „Imienia Róży” rozwinie wątki Żydów, Masonów, tajnych stowarzyszeń i innych tego typu kwestii, o których tak naprawdę najwięcej mieliby do powiedzenia zapewne przedstawiciele polskiej prawicy. Najbardziej jednak zainteresowała mnie jeszcze jedna informacja – wszystkie postacie, które pojawiają się na kartach „Cmentarza w Pradze” (z wyłączeniem głównego bohatera) są autentyczne. Przyznacie, że jeśli zestawi się ze sobą wszystkie te elementy, można pomyśleć, że książka ma potencjał, by stać się niekwestionowanym numerem jeden w osobistym zestawieniu.
Po lekturze jednak mogę żartobliwie napisać, że pracownicy wydawnictwa przesadnie zainspirowali się treścią „Cmentarza w Pradze” i zbytnio zajęli kreowaniem rzeczywistości, niekoniecznie zgodnie z prawdą. Nowa powieść Eco to dzieło, którego przeczytania w najmniejszym stopniu nie żałuję, niemniej jednak daleko mu do czołówki osobistego rankingu, o „Imieniu róży” nie wspominając. Na początku chciałbym więc wytknąć autorowi największy moim zdaniem błąd, który był kwestią tylko i wyłącznie jednorazowej decyzji, a nie dłuższego procesu literackiego. Każdy z Was kojarzy zapewnie zawarte w co drugiej powieści (a może i częściej) dopiski „Od autora”, w których ci tłumaczą się ze swoich wyborów – zdradzają nam na przykład, gdzie celowo przesadzili, a które elementy świata przedstawionego są autentyczne. Tak też zrobił Umberto Eco, lecz uważam z całą stanowczością, że jego „bezużyteczne uściślenia erudycyjne” (określenie to pochodzi od samego pisarza) powinny znaleźć się (w ciut innej formie i z wyłączeniem analizy fabuły oczywiście) na początku, a nie na końcu dzieła. Owszem, nietrudno było dowiedzieć się od wydawcy (choć z drugiej strony przecież nie każdy czyta wnikliwie opis z tyłu książki), że wszystkie postacie „Cmentarza w Pradze” są autentyczne, ale o ile przyjemniejsze byłoby obcowanie z dziełem wiedząc, że również „robiły i mówiły rzeczy, które robią i mówią w niniejszej powieści”, a główny bohater – Simone Simonini – to osoba, której zostały przypisane czyny innych ludzi? Jeśli nie czytaliście całości, to właśnie dzięki ReadFreakowi Wasz potencjalny kontakt z „Cmentarzem w Pradze” stał się przyjemniejszy. Okażcie więc wdzięczność i kliknijcie, kurde, w reklamy…
Początek książki jest naprawdę dobry. Mamy rok 1897, narrator kreśli nam scenerię, w której będziemy się obracać, wspomina głównego bohatera i pisze następujące słowa: „Czytelnik niech nie oczekuje, że zdziwi się, rozpoznając w tej postaci kogoś, o kim była już mowa. Niniejsza opowieść zaczyna się właśnie teraz, więc o nikim wcześniej nie wspomniano. Sam Narrator nie wie jeszcze, kim jest ów tajemniczy piszący i zamierza dowiedzieć się tego wraz z Czytelnikiem, kiedy obaj, zaciekawieni, śledzić będą wzrokiem znaki, które pióro kreśli na papierze” (ten i inne cytaty za: U. Eco: „Cmentarz w Pradze”, Warszawa 2011). Ciekawy to wybór artystyczno-fabularny. Autorem jest tutaj jednak Umberto Eco, więc przecież można się było spodziewać, że zaproponuje nam on coś dużo bardziej kreatywnego, niż kolejną powieść pisaną po prostu w pierwszej osobie. Pisarz zresztą dużo częściej igra z czytelnikiem. Na stronie 197 chociażby odnajdziemy następujące zdania: „Pozwólcie, że zakłopotanie okaże również Narrator. (…) A zatem gdyby nie fakt, że treść niniejszych stron absolutnie odpowiada prawdzie, mogłoby się zrodzić podejrzenie, że to Narrator umyślnie zaplanował tę przemienność amnezyjnych euforii i dysfotycznych nawrotów pamięci”. Tego typu smaczki to z pewnością cecha dzieła, dla której warto się z nim zapoznać.
Na dalszych stronach Umberto Eco daje nam popis niesamowitej erudycji i sprawności pisarskiej. Zamiłowanie do szczegółów jest godne podziwu i choć w przypadku większości znanych pisarzy jest to wątpliwy komplement, bo ci korzystają regularnie z pomocy tzw. researcherów, tak biorąc pod uwagę postać autora i ilość wydanych przez niego dzieł beletrystycznych, jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że materiał do książki zebrał sam. W szerszej perspektywie jednak dokładność w opisach zaczyna być męcząca. Wśród szczegółów najmniej potrzebne z punktu widzenia przyjemności odbioru są te dotyczące kulinariów. Zdaję sobie sprawę, że był to celowy zabieg, a nie błąd autora. Niemniej jednak, w przeciwieństwie do wspomnianych retardacji z „Imienia róży” wspomagających stylizację na średniowieczną kronikę, tutaj passusy traktujące o różnego rodzaju potrawach szybko zaczęły mnie męczyć. Jeśli chodzi natomiast o język, może być Eco wzorem dla każdego początkującego pisarza. Autor pisze w sposób niebanalny i nawet opisy czynności fizjologicznych mają w sobie swoistą klasę i polot.
Fabularny zalążek akcji jest również mocno interesujący. Główny bohater – Simone Simonini – jawi nam się jako skrajny antysemita i człowiek myślący stereotypami, którego słownik nie zna pojęcia tolerancji. Oprócz Żydów nie lubi on bowiem również m.in. Masonów, Jezuitów, a nawet kobiet. Czytelnik oczywiście zdaje sobie sprawę, że nie jest to alter ego pisarza, więc jego rozmyślania może potraktować w kategoriach ciekawostki. Szybko okazuje się również, że autor przytaczanych przez Narratora wspomnień, ma w swoim domu ukryte przejście do innego mieszkania, w którym to odnajduje list napisany przez księdza, niejakiego Dalla Piccolę. Informacja jest niepokojąca i enigmatyczna i to ona właśnie jest przyczyną rozpoczęcia przez Simoniniego zapisywania swoich wspomnień. Ten bowiem ma luki w pamięci i chce dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest i co zaszło w jego życiu. Szybko okazuje się jednak, że owa tajemnica nie jest dominującym wątkiem dzieła, a jedynie pretekstem do opowiedzenia całej historii głównego bohatera. Simonini i Dalla Piccola prowadzą więc ze sobą na łamach powieści literacki dialog, a rozwiązanie tej konkretnie zagadki jest dla czytelnika zupełnie oczywiste. Jak się szybko okazuje, nie o to chodzi w fabule „Cmentarza w Pradze”.
Losy Simoniniego są mniej lub bardziej interesujące, nigdy jednak ciekawością nie porywają. Po początkowym zachwycie otrzymujemy przydługi passus dotyczący dziadka głównego bohatera, który jest nudny do przesady (passus, nie dziadek). Ciekawiej natomiast robi się przy okazji opisu misji wykonywanej na Sycylii. Generalnie rzecz biorąc – daleko „Cmentarzowi w Pradze” do „Nad Niemnem”, niemniej jednak czytałem wiele ciekawszych fabularnie książek. Zwłaszcza tych dotyczących spiskowych teorii dziejów. Jeśli chodzi natomiast o kreację głównego bohatera, wiąże się z tym jeszcze jedna ciekawostka. Jak było wspomniane, jest on skrajnym przykładem nietolerancji. Co więcej, na co dzień trudni się fałszerstwem, miłuje w mistyfikacjach, a swoją całą karierę oparł na działaniach niezgodnych z prawem. Jest również mordercą i fałszywym przyjacielem. Na pewnym etapie książki nie ma już wątpliwości – mamy do czynienia z człowiekiem bez skrupułów, który zrobi wszystko, żeby zarobić pieniądze, nie dać się złapać i po prostu – przeżyć. Gdzie tu ciekawostka? No właśnie, narracja prowadzona jest w taki sposób, że Simonini, mimo nagromadzenia negatywnych cech, nie wzbudza specjalnej odrazy. Nie wiem, czy jest to celowy zabieg autora, czy moje subiektywne odczucie. Jeśli to pierwsze – jeszcze raz składam wyrazy uznania dla kunsztu literackiego Umberto Eco.
„Cmentarz w Pradze” to również zbiór wielu cytatów oraz spostrzeżeń. Co ciekawe – kilka z nich jest rewelacyjnym acz oczywiście nieświadomym komentarzem do sytuacji społeczno-politycznej w naszym kraju. Na stronie 386 znajdziemy jakże prawdziwy fragment dotyczący kwestii źle pojmowanego patriotyzmu, czy nawet może dalej – hipokryzji: „Ktoś powiedział, że patriotyzm to ostatnie schronienie łajdaków; ludzie bez zasad moralnych owijają się zwykle sztandarem, a bękarty powołują się zawsze na czystość swojej rasy. Narodowa tożsamość to jedyne bogactwo biedaków, a poczucie tożsamości oparte jest na nienawiści – na nienawiści wobec tych, którzy są inni. Należy podsycać nienawiść, jest cnotą obywatelską. Wróg to przyjaciel ludów. Potrzeba zawsze kogoś, kogo się nienawidzi, aby dzięki temu uzasadnić własną nędzę”. Słowa te wypowiada jeden z bohaterów książki, a ja czytając je miałem wrażenie, że pochodzą z jakiegoś słownika nacjonalizmu, bo właśnie tak zachowuje się nasz Jaruś i jego partia. Pójdźmy jednak dalej – na stronie 98 czytamy: „Ale dlaczego do mnie – zapytuje każdy – los się nie uśmiechnie (albo nie uśmiechnie się tak, jak bym ja sobie tego życzył), dlaczego odmawia mi łask, którymi obdarował innych, o mniejszych od moich zasługach? Ponieważ nikt nie myśli, że jego niepowodzenia mogą być spowodowane własną miernością, musi znaleźć winnego. Dumas podsuwa wszystkim frustratom (zarówno jednostkom, jak i narodom) wytłumaczenie ich klęsk. To inni, zgromadzeni na Górze Gromów, zaplanowali twoją ruinę…” So true – chciałoby się powiedzieć. Dlatego też, że tak pozwolę sobie na moralizatorstwo, zamiast narzekać, że nie ma w Polsce pracy, a emerytura dopiero w wieku lat 67, weź dupę w troki, zapracuj na swój sukces i odłóż sobie pieniądze na funduszu inwestycyjnym. To nie jest takie trudne, jak się wydaje. Trzeba tylko zacząć działać, a nie siedzieć w domu i biadolić.
Simonini pisząc swój dziennik odkrywał, kim naprawdę jest i co zdarzyło się w jego życiu, a zostało wyparte przez mózg. Ja natomiast tworząc tę recenzję zacząłem odkrywać, że „Cmentarz w Pradze” to dzieło dużo bardziej wartościowe, niż to mi się wydawało podczas samej lektury. Dlatego też (wspominałem zresztą już o tym wcześniej) w żadnym wypadku nie żałuję, że się z nim zapoznałem i tak naprawdę jestem skłonny polecić czytelnikom naszego bloga. Warunek jest jeden – nie ufajcie szumnym zapowiedziom z FaceBooka wydawnictwa i okładki. „Cmentarza w Pradze”, mimo pojawiających się wątków tego typu, w żadnym wypadku nie można nazwać książką kryminalno-szpiegowską, a i stylizacja na XIX-wieczną powieść przygodową nie jest jakoś specjalnie wyrazista. Niemniej jednak dzieło to na pewno przekracza granice beletrystyki popularnej, jest wartościowe w wielu względach i można je potraktować po prostu na zasadzie ciekawostki, czy zupełnie próżnego wzbogacenia erudycji. Z drugiej strony natomiast, pozycja „Imienia róży” w top mojego zestawienia pozostała nienaruszona. Przypuszczam zresztą, że ten stan rzeczy szybko się nie zmieni.
Blogerowi dzięki za napisanie tej recenzji:) jestem tak upojona entuzjazmem wynikającym z odkrycia tej książki, że szybko chyba spać nie pójdę;):)) nie o książkę samą jako tako mi chodzi, ale o to, że rozebrała do nagiej prawdy zjawiska, które męczą mnie od czasu uzyskania świadomości społecznej. sięgnę po tę książkę, bo nadała imię rzeczom, które mnie męczą w kontaktach z Polakami.. nie to, żeby zasób mego słownictwa był tak ograniczony i nie potrafiła tego nazwać, ale moje godzinne wywody zostały skompresowane do przecudnych kilku zdań. Jeszcze raz dzięki przeogromne za te cytaty…